Ale po kolei. Mamy rok 2007, pojawiła się możliwość zmiany dostawcy. I pojawiły się pierwsze oferty, które wskazywały, jak to można zaoszczędzić po przeprowadzeniu całej operacji. Dla mnie o tyle kuszące, że w ówczesnym mieszkaniu na prąd było wszystko, łącznie z ogrzewaniem, czyli rachunki płaciłem całkiem słone. Wybrałem jedną z ofert, nowy dostawca obiecywał, że załatwi za mnie wszystko. I załatwiał. Przez kilka miesięcy docierały do mnie kopie korespondencji, jaka przepływała między starą i nową firmą. Można było z niej pojąć tylko tyle, że operacja jest sprawą nad wyraz skomplikowaną. W końcu doszło do tego, że stara firma obwieściła o zakończeniu ze mną współpracy, a nowa stwierdziła, że nie jest gotowa przejąć mnie jako klienta. Znalazłem się więc w energetycznej czarnej dziurze, ale najważniejsze, że prąd w gniazdku był. Od kogo? Sprawa do dziś pozostaje tajemnicą.

W końcu po ośmiu miesiącach podpisałem nową umowę i prąd zaczął płynąć już na pewno od nowego dostawcy. A oszczędności? Kwestia nie jest prosta, gdyż po zmianie dostawcy dostaje się dwa rachunki, a nie jeden, i to za różne okresy. Po obliczeniach wyszło mi, że po tej całej mitrędze jestem do przodu o kilkanaście złotych miesięcznie. Hmm...

Akt ostatni został dopisany po sprzedaży wspomnianego mieszkania. Dla odmiany w czarnej dziurze znaleźli się jego nabywcy, gdyż natrafili na opór w kwestii przepisania na siebie zarówno dostaw, jak i przesyłu energii. Dla obydwu firm sytuacja okazała się zbyt skomplikowana, trudna i stresująca. Na wszelki wypadek postanowiły obciążyć mnie, żądając parotysięcznych opłat za zaległości wraz z odsetkami. Odkręcanie całej sprawy znów zajęło kilka tygodni.

Tak, sprawa zmiany dostawcy energii jest sprawą poważną. W odróżnieniu od niepoważnego rynku komórkowego, gdzie operatora można zmienić w ciągu kilkudziesięciu godzin i bez zbędnych ceregieli. No, ale w przypadku energii elektrycznej, jak rozumiem, muszą istnieć skomplikowane procedury, musi być utrzymany daleko idący porządek. W końcu mamy do czynienia z prądem, a nie jakimiś tam technologiami.