Nareszcie kompromis. Ugoda Polski z Czechami kończy – mam nadzieję ostatecznie – awanturę międzynarodową o szkodliwe oddziaływanie powiększanej kopalni węgla brunatnego w Turowie na sąsiadów po południowej stronie granicy. Zacznijmy od tego, że kopalnie odkrywkowe – a taka jest ta w tzw. worku turoszowskim – należą do najbardziej szkodliwych dla otoczenia zakładów wydobywczych. Hałas i kurz to betka, najpoważniejszym problemem – oczywiście obok wysiedleń pod odkrywkę – jest tzw. lej depresyjny. Taka kopalnia wymaga ciągłego odprowadzenia wielkich ilości wody, inaczej zostałaby zalana. W efekcie pozbawia jej cały teren w promieniu wielu kilometrów. I właśnie problem braku wody stał się kością niezgody w relacjach Turowa z sąsiadami z kraju (województwa) libereckiego.

Gdyby ta kopalnia leżała wewnątrz Polski, a nie na jej skraju, problem zostałby szybko rozwiązany na poziomie dyrekcji zakładu i zarządu koncernu, do którego należy. Firma wyłożyłaby paręnaście milionów złotych na doprowadzenie wodociągu i uzupełnienie ujęć wody tam, gdzie spowodowała problemy. Gdyby się z tym ociągała, z pewnością lokalni posłowie rządzącej partii w trosce o reelekcję szybko znaleźliby drogę do ministra aktywów państwowych, a ten zdyscyplinowałby należący do państwa koncern energetyczny.

Turów jednak leży nad samą linią graniczną i mam wrażenie, że tylko dlatego skargi czeskich sąsiadów były latami ignorowane. Zawalono sprawę na wielu poziomach – zarówno firmy, ministerstw (w tym środowiska wydającego koncesje wydobywcze), jak i polskiej dyplomacji, która w porę powinna sygnalizować, że po czeskiej stronie narasta sprzeciw grożący pozwem na poziomie europejskim. Niestety, w decydującej fazie sporu, gdy zdesperowani Czesi postanowili skarżyć Polskę za Turów do Trybunału Sprawiedliwości UE, przez długi czas nie mieliśmy ambasadora w Pradze, a nasza ambasada zajmowała się pouczaniem Czechów, jak mają kształtować swoje prawo, by Polki nie przyjeżdżały do nich na zakazany u nas w kraju zabieg aborcji.

Dobrze się stało, że spór – rzutujący na relacje z drugim co do wielkości odbiorcą polskiego eksportu i partnerem w ważnej przez 30 lat, acz ostatnio więdnącej Grupie Wyszehradzkiej – już za nami. Pora na rozliczenia. Trzeba zapytać wprost: po co jedliśmy tę żabę? Nie doszłoby do pozwu do TSUE, gdyby w porę potraktowano skargi sąsiadów z powagą, na jaką zasługują. Wnioski powinna wyciągnąć nie tylko sama firma, ale przede wszystkim władze centralne i zastanowić się – na przyszłość – jak takie bomby z opóźnionym zapłonem w porę rozbrajać, by lokalny spór, jaki wewnątrz kraju dałoby się rozwiązać na szczeblu powiatu albo województwa, nigdy już nie przekształcił się w aferę międzynarodową kosztującą kraj utratę prestiżu i dużych pieniędzy. By w przyszłości Polak był mądry przed szkodą. Tylko tyle i aż tyle.

Czytaj więcej

Porozumienie z Czechami w sprawie Turowa podpisane