Są to zazwyczaj ludzie skromnie zarabiający, a w dodatku patrzący podejrzliwie i niechętnie na tych, którzy zarabiają lepiej od nich. Ta część społeczeństwa zawsze będzie zdania, że państwo powinno wyżej opodatkować „bogatych", choćby po to, by nie było im aż tak dobrze. Poparliby ten pomysł nawet wtedy, gdyby oni sami nic z tego nie mieli dostać.
Zgodnie z amerykańskim przysłowiem, tylko dwie rzeczy są na tym świecie pewne: śmierć i podatki. W sprawie polskich zmian podatkowych jasne są też tylko dwie rzeczy.
Po pierwsze, zmiany podatkowe będą prowadzić do znacznego wzrostu progresji podatkowej. Bogatszej części społeczeństwa z pewnością to się nie spodoba, uboższa będzie raczej zadowolona. No cóż – skala progresji podatkowej w Polsce jest rzeczywiście znacznie niższa niż w zachodniej Europie, choć wyższa niż u większości naszych sąsiadów z regionu. Oczywiście nie jest tak mała, jak wyliczył rząd traktujący składkę emerytalną jako zwykły podatek (i pomijający fakt, że płacący procentowo niższą składkę podatnicy o wysokich dochodach uzyskują również odpowiednio niższe uprawnienia emerytalne). Jednak nie ma wątpliwości, że znaczna część społeczeństwa ma prawo uważać, że progresywność podatków powinna wzrosnąć (a związki zawodowe pilnują już, by zniknęła znienawidzona przez nie liniowa stawka PIT dla działalności gospodarczej). Więc rząd na pewno to zrobi.
Drugi problem jest chyba poważniejszy. Wyższa progresja podatkowa może mieć oczywiście korzystne skutki społeczne, ale z ekonomicznego punktu widzenia prowadzi do niższej stopy oszczędności, a w ślad za tym niższych inwestycji. Jest to oczywista oczywistość: ludzie ubożsi pozostawione w kieszeni dodatkowe pieniądze w przygniatającej większości przeznaczają na konsumpcję, zamożniejsi większą część oszczędzają.
Wzrost progresywności podatków obniża więc w skali całej gospodarki oszczędności, zwiększając konsumpcję. A według programu gospodarczego rządu to właśnie wzrost oszczędności i inwestycji ma prowadzić do przyspieszenia rozwoju kraju, choćby kosztem czasowego spowolnienia wzrostu konsumpcji.