Pojawił się co prawda dyplomatyczny termin „częściowe", ale wniosek jest jeden: państwo okazało się niezdolne do realizacji swoich podstawowych zobowiązań.
Ludzie czekają na zabiegi planowane nierzadko z wielomiesięcznym (by nie mówić wprost wieloletnim) wyprzedzeniem. I nagle „trzask, prask i po wszystkim", jak mawiał nieoceniony dziadek Jacek Maria Poszepszyński. Zabieg mocą odgórnej decyzji zostaje odłożony ad calendas Graecas. Coś niebywałego! Członek rządu przyznał krótkim komunikatem, że nasze państwo właściwie jest nieczynne. Do odwołania.
Zamknięto przecież nie tylko służbę zdrowia, ale też szkoły i uczelnie. Zatrzaśnięto drzwi do hoteli, restauracji i siłowni. Urzędy, sądy pracują na pół gwizdka – pardon – zdalnie. Cała rozdęta aparatura państwowa stanęła w miejscu. I czeka, nie wiadomo na co. Jedyne instytucje, jakie funkcjonują sprawnie, to aparat skarbowy, ZUS i policja. Nie powinno to dziwić, trzeba bowiem nałożyć i wyegzekwować podatki, składki i mandaty, które służą utrzymaniu nieruchawej biurokratycznej konstrukcji. I... na wszelki wypadek w razie potrzeby spacyfikować buntujących się Polaków.
Obecna większość parlamentarna doszła do władzy pod hasłem głębokiej sanacji naszego kraju. „Państwo z kartonu", slogan, którym opisywano czasy rządów Donalda Tuska, miało odejść w przeszłość. „Imposybilizm", czyli chroniczna niemożność działania instytucji publicznych, spętanych nadmiarem procedur i przepisów prawnych, miał zostać wreszcie przezwyciężony. Organizowane cyklicznie przez wiele lat kongresy, noszące wspólną nazwę Polska Wielki Projekt, dostarczały niezbędnych analiz prawnych i pokazywały, jak tego dokonać.
I co? I nic. Cała para poszła w gwizdek. „Państwo z kartonu" dziś, po roku walki z pandemią, wydaje się niedoścignionym wzorem skuteczności działania. Po kolejnych sześciu latach rządów, miast reform, otrzymaliśmy państwo, które abdykowało. I to nie w obliczu wielkiej dziejowej katastrofy, tylko w sytuacji epidemii. Dotkliwej, pociągającej za sobą setki ofiar, kosztownej, ale nic ponad to. Co prawda pojawia się w telewizji premier, który coś opowiada o Nowym Polskim Ładzie, o kolejnych tarczach i planach odbudowy, ale trudno to traktować serio. Obywatele widzą na każdym kroku to, że państwo porzuciło swoje obowiązki.