Okazuje się, że polski rynek akcji jest aktualnie najtańszym rynkiem wschodzącym na świecie. Wyżej cenione są akcje notowane na giełdzie tureckiej, węgierskiej czy rosyjskiej. Biorąc natomiast pod uwagę bezwzględne poziomy wskaźnika porównującego wycenę rynkową akcji do zysków spółek, jest tylko troszkę lepiej. W ogonie takiego zestawienia są Rosja i Turcja, które zawsze są „niedocenione". Polski rynek akcji zajmuje jednak niechlubne szóste miejsce od końca (na 19 ocenionych krajów).
Przypadek? Niestety nie. Inwestorzy, zwłaszcza zagraniczni, mają powody, aby unikać warszawskiego parkietu lub systematycznie się z niego wycofywać. Wciąż utrzymuje się niepewność co do przyszłości OFE, które są znaczącymi akcjonariuszami spółek giełdowych i pracowniczych planów kapitałowych. Indeksy spadają, a z nimi zanikają obroty.
Jakby tego było mało, znów mamy darmową „reklamę" naszego kraju na okładkach najważniejszych w Europie gospodarczych dzienników. Czwartkowe „Financial Times" czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung" na pierwszych stronach obficie relacjonują spór o Sąd Najwyższy, pokazując demonstracje w Polsce lub premiera Mateusza Morawieckiego, którego na forum Parlamentu Europejskiego dopytywano o problemy z praworządnością w Polsce.
Giełdzie i kursom spółek niewiele pomaga polska gospodarka, mimo że ostatnio pędzi jak szalona. Trzeba zauważyć, że wzrost oparty jest na sile konsumentów. Tymczasem udział inwestycji w PKB w 2017 r. wyniósł zaledwie 17,7 proc. – to najniższy poziom od połowy lat 90.
Wobec powyższego umowa o współpracy między giełdą warszawską i izraelską, którą w piątek przed południem mają podpisać prezesi obu instytucji, jest wręcz niezbędna. Co ważne, z jej treści wynika, że nie chodzi o kurtuazyjną umowę o przyjaźni, lecz o konkretne, zdefiniowane działania.