Jeszcze dziesięć lat temu polski menedżer w strukturach zachodniej firmy był ewenementem. Pięć lat temu już nie budził takiego zdziwienia. Za pięć kolejnych lat będzie to już praktycznie normalne.
Awans w światowych korporacjach uważany jest na razie za o wiele większy zaszczyt niż przeniesienie na wyższe stanowisko w firmie rodzimej. Przy tym gratyfikacja finansowa po odjęciu wszystkich kosztów takiej przeprowadzki wcale nie musi powalać. Liczy się jednak bardziej, bo w zagranicznych firmach konkurencja wśród pnących się po szczeblach korporacyjnej drabiny jest znacznie większa, liczą się też układy, znajomości, których Polacy najczęściej nie mają, bo są nowi. Dla nich jest to raczej nagroda za to, że potrafili się uczyć, nie żałowali pieniędzy na kosztowne podwyższanie kwalifikacji.
Polaków w międzynarodowych korporacjach będzie coraz więcej, bo uczelnie opuszcza generacja ludzi, którzy nie mają problemów ze znalezieniem pracy spełniającej ich najbardziej wygórowane wymagania.
Coraz częściej także prezesi wielkich międzynarodowych korporacji stawiają swoich polskich pracowników za wzór, a potem chętnie ten wzór przenoszą w inne miejsce, gdzie reszta musi im dorównać. Jest to nie tylko nagroda dla wybitnego pracownika, ale przede wszystkim wielka korzyść dla całe korporacji.
Ruch w drugą stronę jest już raczej mniejszy. Polskie firmy rzadko korzystają z zagranicznych umysłów, a kiedy już się one pojawią, często budzą niechęć polskich współpracowników. Tymczasem globalizacja jest faktem dokonanym, a świeży wybitny umysł pomoże każdej firmie. Na Zachodzie to już wiedza powszechna. U nas niestety nie.