Wydawałoby się, że przez lata o niczym innym nie marzyliśmy. Jeżeli tak, to dlaczego mało kto interesował się podobnymi urządzeniami, kiedy od początku zeszłej dekady (a właściwie nawet dużo wcześniej) producenci próbowali wprowadzać je na rynek?

Rynek na tablety wykreował Apple, ale sama koncepcja tych urządzeń znana była już dużo, dużo wcześniej. Trzeba było czasu, by opracowano odpowiedniej wydajności, a przy tym oszczędne w zasilaniu procesory, odpowiedniej jakości dotykowe wyświetlacze, aby powstały sklepy z mobilnymi aplikacjami, które dają tabletom życie. Drogę torowały smartfony, które nauczyły użytkowników, że do wielu dóbr cyfrowego świata nie potrzeba nawet laptopa. Wystarczy urządzenie mieszczące się w kieszeni. Na rynku wideo rozmiar jednak ma znaczenie... więc okazało się, że 3–4 cale wyświetlacza smartfonu to za mało. I tak narodził się tablet. Nie z pustki i chaosu, ale z dziesiątek lat rozwoju elektroniki, telekomunikacji i mediów.

Apple'owi przypadł zaszczyt – podobnie było ze smartfonami – uruchomienia tabletowej lawiny. Najpierw drogich gadżetów, potem niemal artykułów pierwszej elektronicznej potrzeby. Doceniam innowacyjność spółki z Cupertino, ale nawet ona nie wykreowałaby rynku z niczego. iPad był po prostu odpowiednio dużym kamykiem, by wywołać lawinę. Gdyby nie Apple, zrobiłby to ktoś inny. Może nie tak spektakularnie, może nie tak szybko, ale tablet na pewno pojawiłby się w końcu na masowym rynku. Przecież wszyscy na niego czekaliśmy... 30 lat temu (bo były próby) było na niego za wcześnie. Dziesięć lat temu także. Trzy lata temu już okazał się strzałem w dziesiątkę.

Innowacje nie chcą bronić się same bez względu na otoczenie. Każda potrzebuje właściwego miejsca i czasu, by wypączkować. Co poddaję pod rozwagę wszystkim polskim innowatorom.