Czy usługi uratują europejską gospodarkę?

Lipcowe wskaźniki PMI dla strefy euro potwierdziły występowanie głębokiej recesji w przemyśle. Aktywność gospodarcza podtrzymują usługi.

Publikacja: 24.07.2019 19:37

Czy usługi uratują europejską gospodarkę?

Foto: Adobe Stock

Czy faktycznie – jak chce to widzieć część analityków – można mówić o stabilizującym wpływie popytu wewnętrznego, a głównie konsumpcji, na europejską koniunkturę? A jeśli tak, to czy jest to tendencja trwała, która pozwoli uniknąć recesji w Europie? 

Czytaj także: Fatalne dane z przemysłu eurolandu. Tak źle nie było od 7 lat 

Taka dychotomia, rozjazd trendów w przemyśle i w usługach, nie wróży niczego dobrego. Nie ma wątpliwości, że długotrwała – a z taką już mamy do czynienia choćby w Niemczech – recesja w przemyślę negatywnie wpływa na rynek pracy. Dlatego właśnie w dłuższej perspektywie podtrzymanie wysokiego popytu na usługi nie jest możliwe. A poprawa w przemyśle, w małej otwartej gospodarce, a taką właśnie jest gospodarka europejska, wymaga przede wszystkim wygaszenia napięć w handlu międzynarodowym i wygaszenia niepewności.

Optymizm ma krótkie nogi

Wszystkie te zależności widać jak na dłoni w największej gospodarce strefy euro. Przemysł w Niemczech dotknięty jest głęboką i przewlekłą recesją. Ale, jak dotąd, nieźle trzyma się właśnie konsumpcja i usługi. Pewną korzyść z tego ma czerpać również nasza gospodarka. W konkurencyjnym cenowo eksporcie z Polski do Niemiec rośnie bowiem udział dóbr konsumpcyjnych.

Jest się z czego cieszyć. Ale ten optymizm ma jednak – przyznajmy – krótkie nogi. W części ważnych sektorów przemysłu (produkcja ciężkiego sprzętu transportowego, przemysł obronny) w Niemczech w ostatnich miesiącach już ok. 30 proc. firm przeszło na krótszy tydzień pracy. Przedsiębiorstwa dostosowują swój popyt na pracę do popytu na ich produkty.

Jak dotychczas krótszy tydzień pracy wprowadziło w Niemczech średnio ok. 3.5 proc. przedsiębiorstw przemysłowych. Ale renomowany instytut badawczy Ifo (Information and Forschung) przewiduje, że w okresie najbliższego kwartału udział przedsiębiorstw przemysłowych z krótszym czasem pracy wzrośnie już do 8,5 proc. Jest oczywiste, że im dłużej utrzymywać się będzie recesja w przemyśle, tym więcej będzie firm korzystających z takiej formy zatrudnienia, dla której alternatywą są tylko zwolnienia.

Jak do tej pory uciekanie się do skracania czasu pracy nie jest zresztą szczególnie dokuczliwe ani dla pracowników, ani dla ich siły nabywczej tak ważnej dla dynamiki konsumpcji w gospodarce. Dzieje się tak dlatego, że w kryzysowym roku 2008, wprowadzono do prawodawstwa niemieckiego zapis, iż w razie recesji rząd federalny przez jakiś czas wyrównywać będzie pracownikom większość zarobków utraconych z powodu przejścia na skrócony czas pracy.

Wtedy to rozwiązanie miało zapobiec masowym zwolnieniom. Dziś sięga po nie na nowo przemysł niemiecki. Po taką formę krótkoterminowych dodatków do pensji – według danych Federalnego Biura Pracy – sięgnęło w kwietniu tego roku 44 tys. pracowników. Rok temu w kwietniu było takich osób 13 tys. Jeśli ta tendencja się utrzyma za kwartał, programem short-term allowance objętych będzie w przemyśle niemieckim już ponad 70 tys. ludzi.

Ktoś mógłby zapytać: gdzie tu w takim razie problem? Dzięki „asekuracyjnej sieci” skutecznie podtrzymywany jest przez zasiłki dla pracujących poziom ich dochodów rozporządzalnych. Mają co prawda mniej pracy, ale tyle samo pieniędzy. Konsumpcja nie cierpi. Obywa się przy tym też bez bezpośredniego negatywnego wpływu na rynek pracy, bo nie rośnie bezrobocie.

Ale tak różowo to jednak nie jest. Zasiłki nie mogą być wypłacane w nieskończoność. Ale nawet gdyby były – to niewiele to zmienia. Firmy deklarują bowiem najniższy od 2013 roku planowany wzrost zatrudnienia. Plasuje się on w Niemczech po raz pierwszy od ośmiu lat na poziomie poniżej średnich wskazań dla strefy euro. Zjawisko powtarzających się deklaracji intencji ograniczenia zatrudnienia w przemyśle datuje się u naszych zachodnich sąsiadów od roku 2014.

Czyli: jeszcze nie zwalniają masowo, bo odraczają ten proces korzystając z subwencji rządowych, ale też – co mówią wprost – nie mają zamiaru zatrudniać. Popyt konsumpcyjny i dochody rozporządzalne posadowione na takiej podstawie trudno nazwać mocnym i trwałym fundamentem, prawda?

Plany zwolnień

Na dodatek zaczynają się już jednak też mnożyć nieprzyjemne dla rynku pracy zapowiedzi ze strony największych pracodawców w przetwórstwie. Dowodzą one, że przy recesji w przemyśle żadne programy osłonowe nie są w stanie zapobiec na długą metę zwolnieniom. Przykłady w ostatnich tygodni? BASF ogłasza redukcję w Niemczech w najbliższych miesiącach 3 tys. pracowników, Thyssen-Krupp – 4 tys., Ford – 5,4 tys., Bayer – 4,5 tys. pracowników.

Giganci przemysłowi nie mogą oprzeć się fali redukcji zatrudnienia, niezależnie od rządowych programów chroniących miejsca pracy, ponieważ dotacje do wynagrodzeń nie poprawiają przecież ich sytuacji rynkowej. O niej decyduje sprzedaż. Kurczący się popyt pogarsza wyniki. BASF zdążył obniżyć prognozę zysków w tym roku już o 30 proc. A mamy dopiero połowę roku. Daimler w okresie niespełna roku zrobił to już czterokrotnie.

Kiedy zyski firm idą w dół, a prognozy popytu na ich produkty nie napawają optymizmem, przychodzi czas cięcia kosztów. Zatrudnienie musi spadać. Rośnie bezrobocie. Maleją dochody rozporządzalne ludności. Popyt konsumpcyjny siada. Wzrost popytu na usługi, któremu towarzyszy uporczywa recesja w przemyśle jest białym nosorożcem.

Mała otwarta gospodarka nie ma prawa pojechać długo na takiej mieszance. Widzi to wiele rozsądnych ośrodków badawczych. W ankiecie Institut fuer Makroeokonomie und Konjunkturforschung (IMK) z końca lipca 36,6 proc. badanych spodziewało się recesji w Niemczech w okresie najbliższego kwartału; w czerwcu takich pesymistów było jeszcze tylko 30,9 proc.; a w lipcu ubiegłego roku jedynie 18 proc..

Weźmy to wszystko pod uwagę, kiedy myślimy o gospodarce naszego największego partnera handlowego i cieszymy się z odporności naszej gospodarki na recesję w europejskim przemyśle.

Na marginesie muszę dodać, że sięganie po instrumenty dalszego łagodzenie polityki monetarnej uważam za nieadekwatnym do aktualnej sytuacji gospodarki światowej. Zasadniczo zaś zwiększające ryzyko poważnych i trudnych do opanowania perturbacji na globalnym rynku finansowym.

Janusz Jankowiak jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, dwukrotnym laureatem konkursu NBP i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego roku.

Czy faktycznie – jak chce to widzieć część analityków – można mówić o stabilizującym wpływie popytu wewnętrznego, a głównie konsumpcji, na europejską koniunkturę? A jeśli tak, to czy jest to tendencja trwała, która pozwoli uniknąć recesji w Europie? 

Czytaj także: Fatalne dane z przemysłu eurolandu. Tak źle nie było od 7 lat 

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację