Rz: Czy kiedy patrzy pan na prognozy rozwoju polskiego transportu lotniczego, jest pan przekonany, że Polsce potrzebne jest centralne lotnisko na 50 mln pasażerów?
Polska nie ma takiego potencjału. Międzynarodowe Stowarzyszenie Transportu Lotniczego IATA przewiduje, że do 2035 roku liczba pasażerów w całej Polsce wzrośnie do 55 milionów. Ale to prawda, że przez kilka lat mieliśmy bardzo dużą dynamikę wzrostu. Tyle że wynikała ona z bardzo niskiej bazy. I nie można oczekiwać, że takie tempo utrzyma się w dłuższym okresie. Nie widzę więc argumentów natury biznesowej za realizacją takiego projektu. Przecież Polska właśnie zakończyła ogromny program rozbudowy lotnisk, w tym dwóch portów obsługujących Warszawę, na co wydaliśmy miliardy złotych. Te inwestycje dopiero teraz zaczynają pracować. Decyzja, żeby je „zaorać" i stworzyć Centralny Port Lotniczy, byłaby nie do obronienia. To Himalaje absurdu.
Rozumiem też, że polski narodowy przewoźnik, LOT, ma bardzo ambitną strategię, w tym zwiększenie w ciągu najbliższych dziesięciu lat liczby eksploatowanych maszyn do 88. To kolejny absurd, bo nie ma dzisiaj w Europie takiej linii lotniczej, która by organicznie urosła o 80 – 90 procent. Taki wzrost jest możliwy, kiedy dochodzi do jakiejś potężnej inwestycji, ale nie organicznie. Ale nawet gdyby to się udało, nadal nie byłby to wystarczający argument za budową nowego gigantycznego lotniska.
Lotnisko Chopina w Warszawie jest dzisiaj wykorzystane w połowie. Mamy jeszcze dwa lotniska z dużym potencjałem pasażerskim i możliwościami rozwoju – w Gdańsku i Krakowie. I są one głównie wykorzystywane przez przewoźnika niskokosztowego.
Przy tym niedawna modernizacja lotniska Chopina była przeprowadzana z myślą o stworzeniu tranzytowego portu z wysoką jakością usług, co się zresztą udało. I co widzimy teraz? Kompletną zmianę strategii. Nagle port Chopina otwiera się na przewoźników niskokosztowych, którzy nie mają nic wspólnego z ruchem tranzytowym, natomiast znani są z tego, że wyciskają warunki do granic bólu.