Rz: Po tym jak w Waszyngtonie zainstalowała się administracja nowego prezydenta, słyszymy, że teraz Unia Europejska jest światowym liderem wolnego handlu. Czy to słuszna ocena? I kto będzie jej sojusznikiem?
Nie są to zawody, w których kluczowe byłoby, kto jest pierwszy, a kto jest drugi. Ale prawdą jest, że mamy ambitną politykę handlową. I w związku z niepewnością dotyczącą planów nowych amerykańskich władz skontaktowało się z nami wiele krajów. Żeby przyspieszyć negocjacje czy żeby się upewnić, że jesteśmy ich sojusznikami, jeśli chodzi o promowanie wielostronnych układów handlowych. Lada dzień wejdzie w życie CETA (umowa UE–Kanada – red.), negocjujemy z Japonią, Meksykiem, krajami Mercosur, wkrótce rozpoczniemy rozmowy z Australią, Nową Zelandią, Chile, Indonezją, Filipinami i z Chinami o umowie inwestycyjnej. Sporo krajów, zapełniona agenda. To nie zaczęło się po wyborze Trumpa, kontynuujemy to, co wcześniej zaczęliśmy. Ale widzimy, że dla niektórych krajów ważne jest, żeby właśnie teraz przyspieszyć. Pokazać, że handel jest dobry. Porozumienia nie polegają na tym, że jedna strona traci, a druga zyskuje. Jeśli są dobrze skonstruowane, przynoszą korzyści firmom i konsumentom po obu stronach.
A co dokładnie dzieje się z TTIP, czyli umową z USA?
Nie wiemy. Nowa administracja nie działa jeszcze na pełnych obrotach, nie ma ciągle przedstawiciela ds. handlu i nie mieliśmy okazji z nimi o tym rozmawiać. Wydaje się, że nie jest to ich priorytet, nigdy o tym nie wspominali.
Gdy rozpoczynały się negocjacje TTIP, było słychać, że ma zostać wypracowany złoty standard dla międzynarodowych umów handlowych. Z braku TTIP, co dziś nazwałaby pani złotym standardem?