Tego z pozoru bardzo trudnego zadania podjął się startup My Parfum. Na swojej stronie oferuje użytkownikom ponad 10 mln możliwych kombinacji. Do tej pory wykorzystano 132 tys. z nich. Do kompletu można dobrać odpowiednio personalizowane opakowanie, następnie pozostaje tylko czekać na przesyłkę.
Perfumy z sieci
Firma powstała w 2008 roku. Matti Niebelschutz założył ją wspólnie z bratem i przyjacielem za własne oszczędności oraz dzięki voucherowi na 50 euro otrzymanego od Google. Do swojego wkładu 10 tys. dziadkowie początkujących biznesmenów dołożyli drugie tyle i za 20 tys. można było już planować sprawnie działającą stronę internetową.
Początki były udane. Firma zatrudniała w szczytowym momencie 80 pracowników, perfumy sprzedawały się w dużych ilościach szczególnie podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia po rozpoczęciu działalności. Zdobywano kolejne miasta, następnie kolejne kraje. Jednak My Parfum nie poradziło sobie ze zbyt dużą skalą prowadzenia działalności. Ekspansja za granicę nie zwracała się tak szybko i w rezultacie w 2012 roku trzeba było zwolnić 2/3 osób i ogłosić bankructwo z 2 mln dolarów długu.
Podczas licytacji długu bracia wykupili swoje przedsiębiorstwo i zaczęli od nowa. Dziś mają tylko 10 pracowników i ekspansję zagraniczną dopiero w planach. Niebelschutzowie pracują nad automatami ustawianymi w dużych sklepach, w których będzie można na żywo, nie tylko w internecie, tworzyć własne zapachy.
Zdają sobie także sprawę, że gust klientów może znacznie zmieniać się w zależności od części świata oraz, że życzenia odnośnie zapachów mogą czasami brzmieć jak żart. Zdarzały się sytuacje, że proszono o perfumy nawiązujące do zapachu berlińskiego pociągu albo skóry. Z kolei dla arabskich klientów kwiatowe nuty kojarzące się z perfumami delikatnymi z powodzeniem stają się składnikiem męskich zapachów.