Otóż robotnicy w jej domu pracowali w niedawny weekend marnie, ociągając się i narzekając na pogodę, aż do chwili relacji z wyścigu Roberta Kubicy. Bardzo im jednocześnie zależało, aby zleceniodawczyni umożliwiła im oglądanie relacji z toru w czasie pracy. Niechętna – w strachu, że znikną do końca dnia – włączyła im telewizor, godząc się na kolejną stratę czasu. Los ją jednak wynagrodził za dobre serce. Jak się bowiem okazało, fatalny finał wyścigu naszego rodaka tak rozsierdził budowlańców, że ze złości wzięli się do roboty, aż paliła im się w rękach! Kobieta żartowała, że powinna nagrać relację i puszczać co dzień wynajętej ekipie.
Niestety, tak wiele szczęścia z powodu porażki sportowca nie miała inna pani zlecająca ekipie montaż drzwi wewnętrznych. Wykonawca nie dał bowiem sobie – ani jej – szansy na włączenie ulubionego programu czy obłaskawienie w inny sposób (np. kotlecikiem prosto z patelni), gdyż zwyczajnie dwa razy się umawiał po to, aby... nie przyjechać. Podobno za pierwszym razem... zapomniał (o zleceniu?), a za drugim, kiedy to znowu ona zadzwoniła do niego z pretensjami, że wzięła urlop, czeka, a jego nie ma, skruszony wyznał, że... trafiło mu się większe „zleconko” na Pomorzu, więc może w przyszłym tygodniu?
A poważnie: co może uratować rynek przed takimi fachowcami? Czyżby konkurencja powracająca coraz liczniej – jak twierdzą portale pracowe – z Wysp, gdzie nie zarabia się już tak dobrze? To raczej niewiele poprawi sytuację, bo jak robota jest, zeszycik wypełniony zleceniami, to po co szanować czas klienta?
Wtajemniczeni z branży uważają (a raczej się obawiają), że szybciej to siła robocza ze Wschodu będzie stwarzała coraz większą konkurencję i mobilizowała rodzimych wykonawców. Kiedy tylko przyjezdni budowlańcy przełamią opory Polaków, np. niższymi żądaniami finansowymi, jak kilka lat temu pomoce domowe z Ukrainy. Tymczasem ukraińskie agencje pośredniczące w poszukiwaniu pracy za granicą będą mieć ułatwione zadanie.