Wtedy ekonomiści uspokajali, twierdząc, że rynkowi kredytów hipotecznych nie grożą tak duże napięcia jak w Stanach Zjednoczonych. Banki pożyczały jednocześnie pieniądze na mieszkania bardzo odważnie, na granicy możliwości finansowych swoich klientów, głównie we frankach szwajcarskich. Aby podnieść atrakcyjność swojej oferty (i zdolność kredytową klientów jednocześnie) dawały nawet 130 procent wartości nieruchomości, rozkładając zadłużenie na 50 lat.

Z drugiej jednak strony niektórzy pośrednicy sygnalizowali, że rośnie podaż mieszkań szukających nowych właścicieli i łatwiej negocjować ciągle wysokie ceny. W lepszych nastrojach byli tymczasem deweloperzy, rozpoczynając wiele nowych projektów i zaprzeczając, że kryzys widać i na naszym rynku.

Dziś domagają się wsparcia od państwa, by obywateli było stać na kupienie mieszkań od nich.