Niektórym wydaje się, że dołożą dodatkową warstwę izolacji na ściany domu, zamontują urządzenia odzyskujące ciepło i uda im się zdobyć premię z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Tak duży optymizm może przynieść wielkie rozczarowanie, gdy po zakończeniu inwestycji przyjdzie weryfikator reprezentujący bank i NFOŚ i nie zakwalifikuje domu do premii.
Warto walczyć o dopłaty, ale trzeba się do tego dobrze przygotować. Inaczej może się okazać, że inwestycja nie spełnia wymogów programu. Nie każdy projekt budynku w ogóle nadaje się do tego, aby dom był „z natury" energooszczędny. Ważne jest też ustawienie go na działce względem stron świata. Okna również nie mogą być przypadkowe.
Jak bardzo muszą się różnić domy energooszczędne od tych, które budujemy dziś standardowo, i uważamy je za nowoczesne w porównaniu z domami choćby z końca ubiegłego wieku, mówią same wskaźniki. NFOŚ, jako główne kryterium przyznania dofinansowania, przewiduje uzyskanie przez inwestora wskaźnika EU na potrzeby ogrzewania co najwyżej 40 kWh/mkw./rok (dla domów energooszczędnych, bo dla pasywnych będzie to 15 kWh/mkw./rok). Tymczasem średnia dla budowanych w latach 2009-2012 wynosi 94–125 kWh/mkw./rok.
Nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do inwestowania w ekodomy. Wprost przeciwnie. Mam nadzieję, że wiele osób skorzysta z dopłat z NFOŚ. Ale powinny się dobrze przygotować do przeprowadzenia budowy, tak aby weryfikator nic nie mógł zarzucić ich domowi, kwalifikując go do dopłaty.