Nie mają skrupułów, nawet w okresie przedświątecznym.

Chodzi o oszustów, naciągaczy i złodziei, którzy sprytnie podchodzą ludzi w ich mieszkaniach. Oto przykład z warszawskiego podwórka z pierwszych dni grudnia. Pani W. spacerowała z psem pod blokiem. Gdy wchodziła do klatki, zaczepiło ją starsze małżeństwo. Tłumaczyli, że jadą z Węgier do syna, który leży w szpitalu obok. Są Polakami, zmęczonymi podróżą, a nie mają złotówek, tylko dolary, więc chcą zamienić walutę i napić się herbaty. Pani W. zaprosiła nieznajomych na herbatę. Kiedy wyszli, okazało się, że została okradziona. A tacy byli mili...

W podobnym stylu, i z podobnym efektem, działali chłopcy roznoszący na osiedlu opłatek w imieniu księdza proboszcza. Na plebanii nikt jednak o nich nie słyszał.

Do jednej babci przychodził z rentą listonosz, który potrafił szczególnie wykorzystać przedświąteczną atmosferę. Opowiadał, że w tym roku to będzie skromnie, że żona nie pracuje, bo z synkiem siedzi w domu, ale zaczęła się uczyć wieczorowo, więc na wszystko nie starcza... Babcia czuła się więc w obowiązku wspomóc młodych i dała napiwek: „drobne" 100 zł. A listonosz... wziął. I też był miły.

Sprzedawców patelni, kurtek lub taniego złota nauczyliśmy się nie wpuszczać do domu. Kiedy jednak pod drzwiami pojawia się ktoś w potrzebie... trudno odmówić. Jestem pewna, że żaden z tych naciągaczy i złodziei nie będzie miał wyrzutów sumienia, że przez niego ktoś nie będzie miał na święta.