Dziś najemca jest królem i płaci znacznie mniej.
Niedawno znajomy, którego firma wynajmuje biuro w tzw. warszawskim Mordorze, ze zdziwieniem – ale i zadowoleniem – opowiadał, że pracownicy dostali do wypełnienia ankietę na temat zadowolenia z miejsca pracy.
Mieli wymienić, co im się nie podoba, jakich zmian oczekują w swojej siedzibie i w całym budynku, czy chcieliby się integrować z innymi najemcami etc. Wreszcie ktoś oficjalnie zapytał ich o zdanie, które dotąd ogłaszane było na firmowych korytarzach.
Z kolei inna osoba, której korporacja wyprowadziła się niedawno z okolic stołecznego Suwaka – osławionego korkami – mówiła, że przeprowadzka do nowej siedziby nastąpiła po wielu miesiącach narzekania przez zespół na fatalny dojazd do zagłębia biurowego. Ale po pierwszym zachwycie nową siedzibą przyszło wielkie ochłodzenie: klimatyzacja mroziła skórę, zamiast chłodzić powietrze.
Pracownicy nie dali żyć menedżerowi biura. Ten z kolei dręczył zarządcę budynku. Ostatecznie służby techniczne tak długo walczyły z niedającym się okiełznać nawiewem, że skończyło się tym, iż najemca nie musiał płacić za biura w czasie awarii. To oczywiście nie powetowało strat marznącym, ale satysfakcja w zespole była. – I nie chodziło tylko o kasę – jak wyraził się znajomy – ale o to, że właściciel biurowca „poczuł się".