Podobno największy dołek na rynku nieruchomości już za nami. Tak uważają ci, którym ruszyła sprzedaż mieszkań. Jest świetnie, jeśli porównamy dzisiejsze wyniki z tymi z końca ubiegłego roku czy nawet początku tego. Znacznie gorzej, gdy obejrzymy te sprzed kilkunastu miesięcy. Dlatego sceptycy (realiści?) twierdzą, że najgorsze chwile, szczególnie dla najsłabszych deweloperów, nadejdą wraz z końcem roku.
Co ma zrobić firma, która ma jeszcze do sprzedania kilka domów w cenach wyjątkowo mało kryzysowych, bo za ok. 2 mln zł każdy, do tego do wykończenia? Czym przyciągnąć klienta, który dostanie wysoki kredyt lub dysponuje taką gotówką?
Właściciel niewielkiej spółki deweloperskiej odpowiada tak: – W podobnej cenie i standardzie, obok mojej inwestycji, były jeszcze domy na kilku innych osiedlach. Sprawdziłem, które z nich i za ile się sprzedały, i co takiego miały, czego moje – nie. Okazało się, że nie chodziło o dachówkę czy zagospodarowaną działkę. To pompy ciepła przyciągały klientów do konkurencji. Dołożyłem więc kilkadziesiąt tysięcy złotych do takiej instalacji i sprzedałem dwa budynki. Sam rabat to za mało, by odebrać dziś klienta konkurencji – podsumował. Wcześniej przez pół roku nie sprzedał nic. A może koniunktura się poprawiła?