– Wracam wieczorem do domu, śnieg prószy, a białe drzewa wyglądają jak z bajki. Nagle kilkaset metrów przed domem krajobraz za oknem znika: samochód spowija mgła, coraz gęstsza i gęstsza. Po chwili czuję, że to jednak nie mgła i nie zamieć śnieżna, bo smród spalenizny wypełnia auto. Wjeżdżam w dym, który opada na mój dom i sąsiednie posesje. Nawet w salonie śmierdzi, choć okna pozamykane. Znowu sąsiad pali jakieś plastikowe śmieci. Ponieważ robi to nie pierwszy raz, wszyscy wiedzą, kto zadymia okolicę. Nie ma na to rady, bo jest miejscowy, szklarnie ma od zawsze i „nikt mu do komina nie ma prawa zaglądać". A na pewno już nie napływowi. Jak im przeszkadza, to wiadomo... – żalił się znajomy.

Twierdzi, że nie ma pola manewru. Może oczywiście zgłosić sprawę do gminy, ale w sukces nie wierzy. Nawet dzwonił, ale odesłali go na policję. Tam usłyszał, że mogą dać sąsiadowi zadymiarzowi upomnienie albo nawet mandat, ale trzeba zgłaszać w chwili, gdy jest dym i śmierdzi, czyli wieczorową porą lub w nocy. Jeśli nie będzie innych pilniejszych interwencji, patrol sprawdzi problem.

Co to jednak zmieni? – Nic, będziesz miał wroga za płotem. Trzeba było dokładnie się rozejrzeć, jak kupowałeś działkę. Teraz przepadło – usłyszał znajomy od przyjaciela. Czy rzeczywiście? Poczucie bezkarności na pewno nie poprawi relacji sąsiedzkich.