Biznes zaczął się świetnie. Goście doceniali nowoczesne wnętrza, dobrą kuchnię i bliskość górskich atrakcji. Właściciel tatrzańskiego pensjonatu zacierał ręce, gdy dostał zlecenie na spore wesele. Kilka dni przed imprezą zwolnił się kucharz.
W panice zorganizowano katering. Właściciel musiał sięgnąć głęboko do kieszeni, dopłacając do cudzej zabawy. Problem z pracownikami miała też właścicielka pensjonatu w Bieszczadach.
– Wyobrażałam sobie, że będę panią na włościach. Po kilku miesiącach straciłam kucharkę i sprzątaczkę. Musiałam zakasać rękawy i nauczyć się gotować – wspomina.
Brak rąk do pracy to chyba największa zmora prowadzących pensjonaty. – Biznes jest sezonowy, chociaż góry przyciągają także jesienią i późną wiosną – mówi właścicielka kolejnego obiektu. – Poza sezonem zapotrzebowanie na pracowników jest jednak mniejsze. A wiele osób chce mieć pracę na stałe.