Wyrosłam z Edgara Alana Poe

Rozmowa z doc. dr hab. Zofią Sulgostowską, archeolog. Kierownik Zakładu Epoki Kamienia w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN. Specjalizuje się w problematyce prehistorii starszej i środkowej epoki kamienia w Europie. Skończyła archeologię na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładała na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie. Autorka kilkudziesięciu publikacji w europejskich czasopismach i książek. Najnowsza to „Kontakty społeczności późnego paleolitu i mezolitu między Odrą, Dźwiną i Górnym Dniestrem”. Jej hobby to podróże, gotowanie i muzyka. Warszawianka z urodzenia.

Publikacja: 16.04.2008 12:02

Wyrosłam z Edgara Alana Poe

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Zgadza się pani z powiedzeniem: moje mieszkanie świadczy o mojej duszy?

Nawet coraz bardziej jestem do niego przekonana. Teraz często ludzie mają sporo pieniędzy i po nabyciu mieszkania wynajmują do jego urządzenia designerów. Mieszkanie ma świadczyć o nich jako o ludziach sukcesu. Są tam więc rzeczy modne i piękne. Nie ma miejsca na pamiątki osobiste. Z czasem jednak jakieś się pojawiają, bo nie można żyć w sztucznym wnętrzu. Taką rolę osobistych pamiątek może pełnić także biblioteka albo drobiazg kupiony na targu staroci.

Chyba nie po to wynajmują dekoratora wnętrz, aby burzyć jego drogo opłaconą koncepcję. Pani ma to szczęście, że mieszka w przedwojennej kamienicy. Tu ściany nie schodzą się prostopadle, właściwe żadna z nich nie jest równa, są dziwne zaułki, zakola. Niczego nie trzeba było wymyślać.

Rzeczywiście, żadne pomieszczenie nie ma prostych kątów. Kamienica, w której mieszkam w pobliżu Teatru Polskiego w Warszawie, powstała w połowie lat 30. Architekci dali tu popis nowoczesności. Wtedy było to osiągnięcie europejskie. Jest tu wyjątkowej urody owalna klatka schodowa. Druga klatka, kuchenna, jest już bardziej banalna.

Dla służby architekci nie musieli się specjalnie starać o ekstrawagancje.

Ważna była przede wszystkim wygoda. Gdy dom powstawał, na każdym piętrze było tylko jedno 200-metrowe mieszkanie. Kiedy 50 lat temu sprowadzałam się tu z rodzicami i bratem, było już podzielone na kilka mniejszych. Wcześniej mieszkaliśmy na Szmulkach, na warszawskiej Pradze, na 12 metrach w cztery osoby. Ale ja tamten okres wspominam miło, bo toczyło się tam bardzo udane życie podwórkowo-towarzyskie. Do tej pory przyjaźnię się z Teresą, koleżanką z tamtego podwórka, a poznałyśmy się, gdy miałyśmy po trzy lata. Nie muszę do tego korzystać z portalu nasza-klasa.

Sądząc po pani mieszkaniu, jest pani osobą tak nienowoczesną, że aż ekstrawagancką. Nigdzie nie widzę telewizora.

Bo go tu nie ma. Mam natomiast komputer. Ale czy telewizor jest przejawem nowoczesności?

Chodzi mi o to, że telewizor jest dzisiaj oczywistością. Nigdy pani go nie miała?

Oczywiście, że miałam. Gdy mieszkałam sama – mały przenośny telewizorek. Dzieci sąsiadów, które mnie odwiedzały, pytały ze zdziwieniem: „gdzie u pani jest meblościanka z telewizorem?”.

To meblościanki w czasach PRL też pani nie miała?

Nie, i w ogóle nie lubię zagęszczenia mebli w mieszkaniu. Uważam, że pusta przestrzeń jest czymś wspaniałym.

Ale osobiste drobiazgi, pamiątki uważa pani też za coś wspaniałego. Widzę u pani na przykład piękną figurę Wenus z Milo wykonaną z brązu.

Przyniósł ją do domu mój ojciec, który wydobył ją z ruin Warszawy wiosną 1945 r., a mama spytała, czy nie mógł przynieść czegoś bardziej praktycznego.

To jak to jest z tymi osobistymi drobiazgami?

Pamiątki tak, ale wyselekcjonowane. Trzeba mieć samodyscyplinę i przeprowadzać selekcję, sprawdzać, z czego się wyrosło.

Wyrasta to się chyba z ubrań?

Wyrasta się także z przedmiotów, z książek. W młodości gromadziłam ich mnóstwo, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że z niektórych już wyrosłam.

I jakie książki wyselekcjonowała pani negatywnie?

Na przykład książki Edgara Alana Poe. Jest wspaniały, ale stwierdziłam, że nigdy do niego już nie wrócę.

To nie lepiej, żeby stał na półce jako przyjaciel pani duszy? Ja bym się nie odważyła go wyrzucić.

Mam duszę posiadacza, ale w minimalnym stopniu. Moja rodzina po powstaniu warszawskim straciła wszystko. Gdy wrócili do domu po zamarzniętej Wiśle, z całego dobytku zostały szczątki kuchni kaflowej, z przepalonym garnkiem w piecyku. Wiem, że ważne jest, by trochę przywiązywać się do rzeczy, ale nie jest to istota życia.

Dlatego że za takie przywiązywanie do rzeczy płaci się później dużą cenę?

Gdzieś przeczytałam, że „człowiek jest epizodem w życiu przedmiotów”. Choć trzeba mieć w życiu kilka przedmiotów.

To dość okrutne stwierdzenie.

Mój zawód archeologa to potwierdza.

Co potwierdza?

Że przedmioty trwają setki tysięcy lat, a najstarsze narzędzia wykonane z kamienia ponad 2 miliony. Nie znamy ich użytkowników ani wytwórców, a je – tak.

Wróćmy do telewizora. Kiedy pani zdecydowała się na rozbrat z nim?

Jako archeolog prowadziłam dużo prac terenowych w Polsce, brałam udział w różnych ekspedycjach we Francji, Rosji, w innych krajach Europy. Raz jednak zdarzyło mi się, że mogłam zastąpić koleżankę w ekspedycji do Egiptu. Była to ekspedycja polsko-amerykańska, z udziałem archeologów z innych krajów Europy.

Jaki to ma związek z telewizorem?

Chwileczkę. W styczniu 1999 r. znalazłam się na Pustyni Zachodniej, w rejonie Abu Simbal. Obóz archeologiczny znajdował się w szczerej pustyni. Po wodę jechało się ponad 100 kilometrów.

Czym się jechało?

Samochodem oczywiście. A co, sądziła pani, że na wielbłądzie?

Tak mi się skojarzyło.

To nie ten etap. Ale wielbłądy też tam spotykałam, najczęściej na targowiskach. W naszym obozie jedynym źródłem komunikacji ze światem było radio, z którego amerykański szef ekspedycji profesor Wendorf czerpał wiadomości. Przy śniadaniu wszyscy dowiadywaliśmy się, co się dzieje. Amerykanie interesowali się kursami giełdowymi, nas, Polaków, to akurat zupełnie nie interesowało. Ta egipska ekspedycja była dla mnie świetną okazją, aby zacząć myśleć nie w kategoriach dnia powszedniego i ulegania zalewowi informacji, które na drugi dzień przestają istnieć.

Jak to przestają istnieć?

Jednego dnia pojawia się w środkach masowego przekazu informacja, która wydaje się zupełnym hitem. Za dwa dni zastanawiam się, jak ta sprawa się rozwinęła, i szukam kontynuacji. Nie znajduję jej. A za dwa tygodnie nikt już nawet tej hitowej informacji nie pamięta.

Czyli nie warto o niej wiedzieć nawet po raz pierwszy?

Nie o to chodzi. Gdy wykładałam na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej archeologię, starałam się przygotowywać do tego bardzo rzetelnie. Choćby dlatego, że uważam, iż kontakt z młodymi ludźmi jest szalenie stymulujący. Bo przy nich trzeba się samemu uczyć.

I?

Czytałam o przekazywaniu informacji innym. I dowiedziałam się, że przynajmniej 70 procent informacji wchodzi przez oczy. Zdałam sobie wtedy sprawę, że telewizja...

Jest bardzo agresywnym nośnikiem informacji?

Tak, że strasznie atakuje naszą świadomość. Korzystam z radia. Jedno stoi w głowach łóżka: włączam je, gdy budzę się rano. Drugie jest na półce obok mojego fotela, przy oknie. Jedno jest nastawione na radiową Jedynkę, a to drugie głównie na Dwójkę, która nadaje wspaniałe audycje o muzyce i literaturze.

Do jakiego więc wniosku doszła pani, będąc na tej pustynnej ekspedycji?

Że chcę w swoim życiu ograniczyć zalew informacji, które mnie atakują.

Bo taka sytuacja daje większą wolność umysłu?

Raczej chodzi o dystans do rzeczywistości. Zauważyłam, że wszyscy żyjemy chwilą. Co gorsza, kiedy włączam radio, bardzo rzadko wiadomości zaczynają się od pozytywnej informacji, np. że polscy studenci okazali się najlepsi w światowych zawodach w programowaniu komputerowym.

Tylko co pani słyszy?

Dwuletnia dziewczynka wypadła z okna w łódzkim bloku. Oczywiście jest to tragedia rodzinna. Ale czy jest to wiadomość na całą Polskę? Ta wiadomość może miała wywołać w odbiorcach wstrząs, ale...

Nie jest to wstrząs twórczy?

Na pewno nie jest.

To jak z tym oglądaniem przez panią telewizji?

Gdy się dzieją naprawdę ważne rzeczy, jak atak na World Trade Center, oglądam to u zaprzyjaźnionych sąsiadów. A resztę potrafię sobie wyobrazić. Czy ktoś przemówi tak, czy inaczej, znając jego twarz z gazet, mogę sobie wyobrazić, jak to wygląda. Gdy umierał Jan Paweł II, wolałam słuchać radia. Były tam i najświeższe wiadomości, i wspaniała muzyka poważna dobrana do nastroju tej chwili. Telewizji relacjonującej na żywo agonię papieża nie chciałam oglądać. Świat może tego potrzebuje, ale czy ja muszę podporządkowywać się temu?

Rz: Zgadza się pani z powiedzeniem: moje mieszkanie świadczy o mojej duszy?

Nawet coraz bardziej jestem do niego przekonana. Teraz często ludzie mają sporo pieniędzy i po nabyciu mieszkania wynajmują do jego urządzenia designerów. Mieszkanie ma świadczyć o nich jako o ludziach sukcesu. Są tam więc rzeczy modne i piękne. Nie ma miejsca na pamiątki osobiste. Z czasem jednak jakieś się pojawiają, bo nie można żyć w sztucznym wnętrzu. Taką rolę osobistych pamiątek może pełnić także biblioteka albo drobiazg kupiony na targu staroci.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"