Najpopularniejszą formą recyklingu ubrań pozostają wciąż sklepy z używaną odzieżą. Wyroiły się tysiącami po 1989 roku i na biedzie pokryzysowego społeczeństwa wypasły niejedną fortunę. Każdy zagraniczny ciuch, bez względu na markę, jakość i wygląd, był w latach 90. atrakcją. Ale gdy na rynek weszły tanie ubrania z Chin oraz supermarkety, lumpeksy straciły na atrakcyjności. Jeśli w Auchan można kupić nową kurtkę za 20 zł, jaki sens szukać jej w szmateksie? Wzrosły ambicje i zamożność, rozwinął się rynek mody. Na wsi i w małych miastach ludzie chcą być tak samo eleganccy jak w mieście dużym.
Wysyp szmateksów (na wschodzie Polski były nawet szmateksowe centra handlowe) skończył się parę lat temu. Ale zostało ich jeszcze sporo. Być może, kiedy będziemy już bogatym krajem, staną się u nas tym samym, czym są za granicą. Punktami, gdzie za darmo oddaje się czyste, porządne ubrania, a dochód z ich sprzedaży idzie na cel dobroczynny: Armię Zbawienia, Fundację Sue Ryder, badania nad rakiem itp. Christiane, dziennikarka mieszkająca w północnym Londynie, czasem kupowała coś w tych sklepach na Muswell Hill, zwłaszcza po tym, gdy urodziła jej się córeczka. – Kiedyś sweter, który im zaniosłam, zobaczyłam na pani w supermarkecie. To nieduża dzielnica, wszyscy znają się z widzenia. Czasem sama coś tam kupowałam i po kilku miesiącach oddawałam z powrotem.
Ponieważ wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli u nas coraz więcej mody światowej klasy A, rozwojowa wydaje mi się formuła second handu klasy A. Jest on stacją przesiadkową między jednym właścicielem a drugim. Pierwszy jest niebiedny i oszczędny, drugi też głodem nie przymiera, ale rzecz dobrej jakości lubi kupić taniej. Zwiedziłam niedawno centrum eleganckich second handów Reciproque (po francusku znaczy wzajemny) w Paryżu. Zwiedziłam, może wydawać się zbyt dużym słowem, bo to w końcu nie Luwr, ale trzeba przyznać, że wizyta tu jest bardziej interesująca niż w sklepie z nowymi ciuchami. Reciproki są trzy w jednym miejscu. Ich położenie przy rue de la Pompe, w burżuazyjnej XVI Dzielnicy, mateczniku bogatych pań, jest jak najbardziej uzasadnione. Trzeba się przepychać między ciasno ustawionymi stojakami. Podzielone są między projektantów. Jest tu creme de la creme światowej mody, z przewagą francuskiej: Dior, Chanel, Chloe, Prada, Lacroix, Gaultier. Spódniczka z jedwabnej żorżety Thierry’ego Muglera kosztuje 120 euro, tweedowy żakiet Chanel – 600 euro (nowy pięć razy tyle), tyle samo czarna suknia wieczorowa Lanvin. Sporą część zajmują suknie wieczorowe. Widać, że imprez miejscowej ludności nie brakuje, a więc wymiana musi kwitnąć. –Największa rotacja jest w strojach wieczorowych i ślubnych – potwierdza Sandrine, ekspedientka. Panie nie wkładają tych rzeczy więcej niż raz, czasem dwa razy, a nie chcą ich trzymać w szafie.
Osobne pomieszczenie sklepu zajmują dodatki. Eleganckie i przeznaczone raczej nie do chodzenia buty – Manolo, Blahnik, Louboutin, Chanel. Ceny od 150 do 400 euro w zależności od stopnia zniszczenia. Większość szpilek jest prawie całkiem nowa. Podklejone papierową taśmą stoją posłusznie w rzędach, czekając na występ na następnym ślubie lub bankiecie.
Torebki – pikowane Chanel, Hermes, Tods. Balenciaga motorcycle bag, model sprzed dwóch lat, prawdę mówiąc niezbyt udany, oszacowano na 400 eurosów. Plecak Louis Vuitton w niezłym stanie, ale 550 euro – czy to rzeczywiście okazja? Tyle że cenę można negocjować.
Polskim odpowiednikiem Reciproque mógłby być komis Perpetuum Mobile przy ulicy Bałuckiego w Warszawie, elegancki second hand, który prowadzi Małgorzata Kościelska. Inspiracją do założenia go był właśnie Reciproque, w pobliżu którego Małgorzata w Paryżu mieszkała kilka lat. W Perpetuum można kupić włoską kurtkę z epilowanych norek za 1500 zł, torby Tods i Chloe, suknię wieczorową Jean Paul Gaultiera. Małgorzata przyznaje, że jej klientkami są kobiety zamożne, zarówno te, które wstawiają towar, jak i kupujące. Wiek – na ogół 30 do 40, chociaż zdarzają się klientki sporo starsze. – Do nas w piątek panie wstawiają te ubrania, które kupiły w środę – żartuje Kościelska. Niektóre przyznają, że nie wchodzą do sklepów, w których jest za tanio. Nie widać tu nic zniszczonego, niektóre rzeczy mają nawet metki. Czasem wpadają mężczyźni i dziwią się, dlaczego nie ma nic dla nich. – Panowie, jak coś kupią, to noszą to do zdarcia – tłumaczy Małgorzata. Jej zdaniem, chociaż w komisie jest sporo kreacji wieczorowych, największym zainteresowaniem cieszą się rzeczy praktyczne, codzienne. Nie podobają się natomiast ubrania zbyt ozdobne, złote, w panterki. Osobną grupę stanowią stroje na wesela. Sezon ślubów zaczyna się w czerwcu. – Nie mogą być ani białe, ani czarne, nie ekstrawaganckie, w pastelowych kolorach.