W dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy chłop się wzbogacił, to u wędrownego fotografa zamawiał portret swój i żony, bo portrety widział we dworze. Wtedy równano do góry, bo istniała „góra”.
W tamtym czasie wielu malarzy żyło z portretowania. Najbardziej znany przykład to Witkacy, który ustalił słynny Regulamin Firmy Portretowej, z cennikiem poszczególnych typów portretu – od najbardziej przetworzonego, czyli bliskiego karykatury, po realistyczny, czyli wylizany. W PRL prywatne zamawianie portretu uznano za przejaw zgniłego gustu, bo burżuazyjnego. Pół wieku wystarczyło, aby ta tradycja zanikła nad Wisłą.
Oglądamy w muzeach wizerunki kapitalistów sprzed 100 lat. Na aukcjach krążą malowane z modela portrety Marszałka lub prezydenta Mościckiego. Zapytałem osoby, które prowadzą bogate życie towarzyskie, czy u kogoś w domu lub w biurze widziały dziś zamówiony portret? Beata Tyszkiewicz nie widziała. Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club, również nie. Zapytałem samych artystów, czy ktoś u nich prywatnie zamawia portrety?
[srodtytul]Pani musi być piękna[/srodtytul]
Edward Dwurnik od 1972 r. namalował, jak zapewnia, 150 portretów. W wielu wypadkach sam zaprasza sławnych modeli. Dzięki temu, kiedy wystawia lub reprodukuje portrety gwiazd, automatycznie ma reklamę. Do pozowania zaprosił np. Monikę Olejnik lub literatkę Dorotę Masłowską.