Rowerowy szyk w wielkim mieście

Ruchliwe skrzyżowanie w centrum Kopenhagi. Na celowniku fotografa para: rower i dziewczyna. On: czarna klasyczna miejska damka, typ Velorbis, wiklinowy kosz na kierownicy. Ona: letnia sukienka w kwiaty, czerwone szpilki. Zmiana świateł. Błysk migawki, dokładnie w momencie gdy wysoki obcas dociska pedał. Kwintesencja cycle chic

Aktualizacja: 27.08.2009 04:13 Publikacja: 26.08.2009 18:00

Rowerowy szyk w wielkim mieście

Foto: Fotorzepa, MS Magdalena Starowieyska

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/2,1,354342.html]Zobacz więcej zdjęć. Może znajdziesz na nich siebie?[/link] [/b]

Fotograf miewa swoje słabości. Uwielbia kino francuskie, zdjęcia w sepii, muzykę Preisnera. Nic nie irytuje go bardziej niż naiwne pytanie neofity: „Jak się ubrać na rower?”. – Jak? Wystarczy otworzyć szafę! – zżyma się wtedy. – Każdy z was ma szafę wypełnioną ubraniami, prawda? Wychodząc na miasto, w chłodne dni wkładacie ciepłe okrycia, w ciepłe dni – letnie ciuchy – tłumaczy jak dzieciom. – We wszystkim, w czym chodzi się po ulicy, można też jechać na rowerze. Więc na co czekacie? Nazwany tu fotografem człowiek, którego blog ze zdjęciami mieszkańców Kopenhagi na rowerach rozpropagował w świecie ruch cycle chic, to Duńczyk o brytyjskich korzeniach, Mikael Colville-Andersen. Pewnego czerwcowego dnia 2007 r. umieścił w Internecie zdjęcia mieszkańców rowerowej stolicy świata, jakich dziesiątki robił codziennie, pedałując po jej ulicach. Po co? By pokazać innym kopenhaską rowerową kulturę, której podstawowe przesłanie można zdefiniować jako powrót do źródeł. – To niesamowite, jak ludzie umieją skomplikować nawet najprostsze sprawy. By jeździć na rowerze, wystarczy mieć rower. Tak jak 100 lat temu, kiedy jednoślady zachwalano jako uosobienie wolności przemieszczania się – zwłaszcza dla kobiet i klasy robotniczej – oraz praktyczny środek transportu. Niestety, w ostatnich dziesięcioleciach w wielu krajach rower przesunięto do kategorii „sport”, „rekreacja” albo „zabawka dla dzieci” – mówi Mikael. – Mieszkańcy Kopenhagi zdemistyfikowali rower, korzystając z niego bez specjalnych strojów i innych niepotrzebnych gadżetów. Mogą być teraz na nowo wzorem dla innych.

Czym jest zatem słynny kopenhaski cycle chic, który od pierwszych dni istnienia blogu zafascynował zarówno ludzi interesujących się modą, jak i wielbicieli klasycznych jednośladów? Mikael: – Żadnym nowym trendem z rodzaju tych, które nagle pojawiają się na modowym horyzoncie znikąd, jak choćby sprane dżinsy rurki. Ten styl jest równie stary jak sam rower. To jazda na rowerze w noszonych na co dzień ubraniach. Nie można traktować jej jako ekstrawagancji, bo jest codziennością.

Autor Copenhagencyclechic dorzuca: – Równie dobrze mogłem założyć blog poświęconego odkurzaczom, bo relacje mieszkańców Kopenhagi z jednośladami nie różnią się niczym od naszego stosunku do odkurzaczy. Ma je każdy, wszyscy ich używają, ale przez większą część dnia zupełnie o nich nie myślą, chyba że trzeba wymienić torbę na śmieci lub oponę. W tym mieście nie ma rowerzystów. Jest cała masa ludzi, którzy przemieszczają się rowerami – do pracy, na zakupy, na randkę.

[srodtytul]Wtopieni w krajobraz [/srodtytul]

41 lat, siwe włosy, okulary. Zawadiacki uśmiech. Choć wygląda na nobliwego mieszczucha w prążkowanym garniturze, Colville-Andersen to niespokojny duch. W latach 80. i 90. studiuje w London School of Journalism i American Academy of Dramatic Arts. Potem wciąga go film. Zakłada pierwszą paneuropejską organizację zrzeszającą scenarzystów.

Kręci debiutancki film pełnometrażowy „Zakka West”, nietypową historię miłosną dwójki młodych ludzi (dziś uchodzi za sztandarowy przykład niezależnego duńskiego kina). Debiutowi, w którym pewien niepozorny rower odegrał zresztą istotną rolę w jednej z głównych scen, Mikael zawdzięcza swój internetowy pseudonim – Zakkaliciousness. Jego strona internetowa, poświęcona Hansowi Christianowi Andersenowi, zdobywa prestiżową nagrodę Grand Prix Italia. W wolnych chwilach jeździ rowerem po mieście i fotografuje. Głównie piękne dziewczyny w interesujących strojach, rzecz jasna na rowerach. Dokumentacja tych codziennych podróży złoży się na wystawę zatytułowaną „Rowerowa elegancja”, a kilka wykorzystanych na niej zdjęć wyląduje w sieci, dając początek historii Copenhagencyclechic zaliczonego przez „The Times” do 100 najbardziej wpływowych blogów świata. Jego autor trafi zaś do Wikipedii.

Choć sam twórca terminu „cycle chic” traktuje to zjawisko jako coś naturalnego, bakcyl rozniesie się w zdumiewającym tempie. Już w kilka dni po starcie blogu, jego sympatycy uzbrojeni w aparaty ruszyli na łowy i zasypali Mikaela zdjęciami świeżo upolowanej miejskiej zwierzyny z innych miast świata. Od Toronto po Tokio zaczęły pączkować bliźniacze blogi dokumentujące niebanalnie ubranych mieszkańców metropolii. Od klasycznych blogów z modą uliczną w rodzaju The Sartorialist różnią się tylko jednym, ale bardzo istotnym szczegółem: obecnością roweru. Choć nie on jest głównym bohaterem zdjęć. – Interesuje mnie sposób, w jaki ludzie korzystają z rowerów w przestrzeni miejskiej – mówi „Rz” Mikael. – Marka roweru nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Lubię jednoślady z powodów estetycznych, ale rower to tylko kawałki metalu i gumy połączone razem. Nie jestem rowerowym fetyszystą.

Jak przystało na założyciela nowego ruchu, jest za to jego gorliwym propagatorem. Sam pedałuje na velorbis scrap deluxe. Gdy jedzie z dziećmi albo na zakupy – bierze bullita, wielofunkcyjny rower cargo firmy Larry vs Harry. Zawsze z aparatem: Canon IXUS75 do szybkich zdjęć lub Canon G9, gdy ma więcej czasu do namysłu. W ten sposób, gdzieś między zakupami w warzywniaku a przejażdżką na kawę powstają fotografie, które później – niemal codziennie – trafiają do blogu. Złośliwi wytykają Mikaelowi, że bohaterkami 90 proc. spośród nich są atrakcyjne kobiety, choć zdarza mu się też uwiecznić mężczyzn lub dzieci. – Najlepsze z moich zdjęć powstały z inspiracji mojej żony – odgryza się. – Zwykle, gdy jedziemy gdzieś razem, to ona chwyta mnie za ramię: – Popatrz na tę dziewczynę, wygląda świetnie. Gdzie jest twój aparat?

Państwo Andersen, podobnie jak 80 proc. mieszkańców Kopenhagi, nie mają samochodu. Czasem korzystają z auta dzielonego z innymi rodzinami w ramach specjalnego miejskiego programu.

[srodtytul] Wtopieni w krajobraz [/srodtytul]

Copenhagencyclechic, podobnie jak bliźniaczy blog Copenhagenize.com, prowadzony przez Mikaela i trójkę przyjaciół, równie zakręconych na punkcie miejskich jednośladów, dziś, po dwóch latach istnienia, to już marka. Instytucja. Teraz wspólnie propagują Slow Bicycle Movement, którego założenia, spisane w blogach w formie manifestu, nawiązują do spopularyzowanych wcześniej filozofii w rodzaju Slow Food. Bo, choć zdaniem Mikaela, rower sprawia, że każdy wygląda na nim dobrze („Nawet ci, którzy nie wyróżniają się strojem w pieszym tłumie i chodzą niedbale, dosiadając jednośladu, szlachetnieją”), to korzystając zeń, trzeba przestrzegać paru zasad. Zatem: skoro używasz roweru jako codziennego środka transportu, poruszaj się nim jak dama z XIX-wiecznych plakatów reklamowych dla cyklistów, które ostatnio robią furorę wśród wyznawców cycle chic. Płynnie, z godnością. Z gracją. Ściganie się po rowerowych ścieżkach, poganianie innych dzwonkiem jest w równie złym guście jak masowo wytwarzane rowerowe wdzianka z poliestru – głosi manifest. Na Copenhagencyclechic można znaleźć szczegółowe instrukcje, jak jeździć na rowerze w spódnicy.

Paradoksalnie popularność ruchu opartego na antykonsumpcjonistycznych ideach sprowokowała też wielu przedsiębiorczych do wykorzystania niszy rynkowej: jak zauważa Mikael, coraz więcej sklepów oferuje produkty reklamowane jako rowerowe stroje dla regularnych miejskich cyklistów. – Cóż, to normalne, że gdy coś się staje popularne, znajdą się ludzie, którzy zechcą na tym zarobić – wzrusza ramionami. – Prawo ekonomii.

Zresztą Copenhagencyclechic też ma swój sklep internetowy, w którym można kupić koszulki, kubki i ekologiczne torby z logo rowerowego szyku. Na bazie wyrażenia cycle chic pojawiają się jego równie zgrabne odpowiedniki, jak włoska cycloeleganza – określenie ukute na potrzeby przesłanego przez włoskiego tropiciela rowerowych trendów zdjęcia tamtejszej pięknej minister ds. równego statusu Mary Carfagny preferującej podróże jednośladem podczas letnich wakacji (narzucona na bikini przewiewna suknia, szal, wielka torba, sandały). Zamieszczony w blogu licznik tyka przez całą dobę, pokazując liczbę kilometrów przejeżdżanych dziennie rowerami przez mieszkańców Kopenhagi. Średnio: 977 tysięcy. Pedałują wszyscy: starsi, młodsi, z dziećmi, psami w koszykach, z torbami pełnymi zakupów, parasolami nad głową. W mini spódniczkach, szarawarach i wygodnych szortach. – W Kopenhadze większość osób ma spore wyczucie mody, więc robiąc zdjęcia, siłą rzeczy koncentruję się na tych, którzy wyglądają najciekawiej – mówi Mikael.

Dla niego samego cycle chic stał się sposobem na życie. Większość czasu spędza, podróżując z wykładami na temat marketingu kultury rowerowej. Właśnie wrócił z Rygi, Tokio i Moskwy, za chwilę leci do Nowego Jorku, potem Madrytu, Pragi i Budapesztu. – W Azji zwyczaj codziennego poruszania się rowerem po mieście zanika. Wyjątkiem jest Japonia. Ale już w Chinach, tradycyjnie uchodzących za rowerowy kraj, samochód jest królem, a rower ma podrzędny status – podsumowuje swoje obserwacje z wojaży.

W większości krajów Europy Zachodniej kultura rowerowa jest w pełnym rozkwicie: na ulicach widać klasyczne holendry z wiklinowymi koszykami na kierownicy, którymi leniwie porusza się zarówno awangardowa młodzież, jak i przedstawiciele klasy średniej. Rower jest codziennym środkiem transportu. – Co innego Stany Zjednoczone i Wielka Brytania – mówi Mikael. – Dziesięciolecia promowania roweru jako wyłącznie sportu wytworzyły tam specyficzną, zdominowaną przez mężczyzn subkulturę rowerowego macho, niedostępną dla przeciętnego śmiertelnika – zauważa. Pomyślną perspektywę widzi za to przed Europą Środkowo-Wschodnią, gdzie jedyną przeszkodą w propagowaniu codziennego cycle chic może być ukształtowanie terenu – w wielu regionach jedynymi typami roweru nadającymi się do takich podróży są rowery górskie lub trekkingowe. Na Copenhagencyclechic niedawno pojawiły się też polskie akcenty. Klip z YouTube do „Roweru” Lecha Janerki, rowerowe zdjęcia w blogach „szafiarek” – dziewczyn propagujących uliczną modę. W kraju, gdzie dzieci, wyjmując z garażu jednoślad, mówią wciąż do rodziców: „wychodzę na rower”, cycle chic przyjmuje się jednak z oporami. Za mało ścieżek rowerowych w centrach miast, za niska kultura kierowców, samochód jako symbol materialnego statusu. Widok dziewczyny w sukience i butach na obcasach przemierzającej rowerem centrum Warszawy wciąż wzbudza przynajmniej zaciekawienie przechodniów.

Ale zdarzają się i takie sceny, jak pewnego deszczowego dnia na ścieżce rowerowej przy al. Jana Pawła. Leje jak z cebra, przemoczona długa spódnica wkręca mi się w szprychy, czarny holenderski burgers poskrzypuje przy mocniejszym naciskaniu na pedały – ma już w końcu swoje lata. Tym razem zazdroszczę stojącym w korku kierowcom. Oni przynajmniej nie zmokną. Ale, ale. Na skrzyżowaniu z Nowolipiem mija mnie starszy człowiek w nienagannym garniturze. Pedałuje rytmicznie, trzymając nad głową wielki czarny parasol. Jak mówił Mikael? „Miasto pełne rowerów jest miastem z duszą”. Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo. Let's cycle chic, baby.

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/2,1,354342.html]Zobacz więcej zdjęć. Może znajdziesz na nich siebie?[/link] [/b]

Fotograf miewa swoje słabości. Uwielbia kino francuskie, zdjęcia w sepii, muzykę Preisnera. Nic nie irytuje go bardziej niż naiwne pytanie neofity: „Jak się ubrać na rower?”. – Jak? Wystarczy otworzyć szafę! – zżyma się wtedy. – Każdy z was ma szafę wypełnioną ubraniami, prawda? Wychodząc na miasto, w chłodne dni wkładacie ciepłe okrycia, w ciepłe dni – letnie ciuchy – tłumaczy jak dzieciom. – We wszystkim, w czym chodzi się po ulicy, można też jechać na rowerze. Więc na co czekacie? Nazwany tu fotografem człowiek, którego blog ze zdjęciami mieszkańców Kopenhagi na rowerach rozpropagował w świecie ruch cycle chic, to Duńczyk o brytyjskich korzeniach, Mikael Colville-Andersen. Pewnego czerwcowego dnia 2007 r. umieścił w Internecie zdjęcia mieszkańców rowerowej stolicy świata, jakich dziesiątki robił codziennie, pedałując po jej ulicach. Po co? By pokazać innym kopenhaską rowerową kulturę, której podstawowe przesłanie można zdefiniować jako powrót do źródeł. – To niesamowite, jak ludzie umieją skomplikować nawet najprostsze sprawy. By jeździć na rowerze, wystarczy mieć rower. Tak jak 100 lat temu, kiedy jednoślady zachwalano jako uosobienie wolności przemieszczania się – zwłaszcza dla kobiet i klasy robotniczej – oraz praktyczny środek transportu. Niestety, w ostatnich dziesięcioleciach w wielu krajach rower przesunięto do kategorii „sport”, „rekreacja” albo „zabawka dla dzieci” – mówi Mikael. – Mieszkańcy Kopenhagi zdemistyfikowali rower, korzystając z niego bez specjalnych strojów i innych niepotrzebnych gadżetów. Mogą być teraz na nowo wzorem dla innych.

Pozostało 85% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"