Warszawa bardziej kojarzy się ze śmiercią Komedy niż z ważnymi momentami w jego życiu. To tutaj zmarł w 1969 r. po fatalnym wypadku w Los Angeles, tutaj też został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim. Nie zmienia to jednak faktu, że w drodze do światowej kariery stolicy ominąć nie mógł – z mniejszymi lub większymi przerwami mieszkał tu blisko siedem lat, koncertował, funkcjonował w tutejszym środowisku jazzowym.
– Samo miasto nie gra w filmie poważniejszej roli – przyznaje reżyserka Natasza Ziółkowska-Kurczuk. – Kręciliśmy w dawnym mieszkaniu Komedy (przy ul. Wojska Polskiego 12 na Żoliborzu – przyp. red.), w kilku knajpkach przeprowadzaliśmy wywiady z ludźmi, którzy go znali, albo z artystami, dla których jego muzyka miała istotne znaczenie. Najważniejszym miejscem była jednak dla nas oczywiście Biblioteka Narodowa, w której od lipca przechowywane jest całe jego archiwum: rękopisy, zdjęcia, korespondencja.
Lata przed sukcesem
Film kręcony jest pod roboczym tytułem „Komeda nad Poznaniem". Już to wskazuje, że tropy wiodą ekipę głównie do wczesnych lat życia jazzmana, związanych ściśle z Wielkopolską. To w Poznaniu urodził się, uczył się grać na fortepianie i studiował medycynę, w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie chodził do szkoły średniej, stawiał zaś pierwsze kroki w jazzie.
– To oczywiste, że otoczenie kształtuje wrażliwość artysty – mówi Ziółkowska-Kurczuk.
– A dla Komedy okres kształtowania przypadł właśnie na lata życia w Wielkopolsce. Ale nie tylko to jest istotne. Wiele powiedziano, napisano i nakręcono o Komedzie jako twórcy o międzynarodowej renomie, grającego regularnie w Skandynawii czy szerzej – w całej Europie – i tworzącego muzykę do wielkich produkcji Hollywoodu. Tymczasem stosunkowo mało znane jest jego życie przed odniesieniem sukcesu i to na nim przede wszystkim chcemy się skupić.