Dzika wiklina porasta brzegi Sanu, a hodowlaną uprawia się na polach. Połowa mieszkańców z niej żyje. Z wikliny robią kosze, dzbanki, zabawki, meble. We wprawnych rękach wyplatanie kosza zajmuje od pół godziny do dwóch godzin. Te o wymyślnych kształtach modeluje się na specjalnych formach. Najczęściej używa się wikliny korowanej, ale też niekorowanej – świeżej zielonej albo parzonej i suszonej. Aby była giętka, moczy się ją, a potem modeluje i wyplata. Suszy, czasem lakieruje lub barwi.
Z wikliny można zrobić nawet kolekcję mody. Od sześciu sezonów jej pokazy są największą atrakcją. Wiklinowe sukienki, kapelusze, parasolki ostatnio urozmaicają też dodatki innych naturalnych surowców: lnu, skóry, szyszek. I niekonwencjonalna biżuteria łącząca wiklinę z bursztynem czy koralem.
Rzeźby po plenerach i warsztatach zwykle zostają w Rudniku na stałe. W mieście powstał już cały wiklinowy szlak. Przy skwerze wije się przestrzenna kompozycja „Wiklinowa fala”. – Naśladuje nurt rzeki i przypomina, że „wszystko płynie” – mówi o niej Krystyna Wójcik, dyrektorka miejscowego Centrum Wikliniarstwa. Rzeźby, projektowane przez wykładowcę krakowskiej ASP Krzysztofa Fąfrowicza (motyl, paw, dyliżans) stoją na plantach i rynku.
A magistratu pilnuje potężny – 3,5 m wysokości i 12 m długości – smok wypleciony przez rudnickich rzemieślników. Pomysłodawcą rzeźby, która stała się symbolem miasta, jest burmistrz Waldemar Grochowski.
Mówi, że od dziadka – modelarza, który robił pierwowzory koszy – nauczył się szacunku do wikliny. A projektantką rzeźby jest tutejsza nauczycielka plastyki Elżbieta Bis. Ona też jest autorką ruchomej wersji smoka, który 7 czerwca weźmie udział w paradzie smoków w Krakowie.