– Czy zajmuje się nami polskie Ministerstwo Sportu? Nie. Czy odbywają się jakieś regularne, według ogólnie przyjętych norm, zawody? Również nie. Skateboarding jako sport nie istnieje – mówi Paweł Jankowski, naczelny portalu skate’owego www.flip.pl. – Te popisy jazdy na desce i zawody, które czasem oglądamy w dużych miastach, to nic innego jak widowiskowe imprezy sponsorowane przez markowe firmy produkujące ubrania, buty i deskorolki. (Najczęściej polegają na tym, że gra się w „Game of skate”: za każdy nieudany trick dostaje się jedną literkę ze słowa „skate”, po uzbieraniu wszystkich zawodnik odpada). Niewątpliwie dzięki profesjonalnym produktom tych firm jazda na desce daje jeszcze więcej frajdy. Dlatego najlepsi starają się o sponsoring i tworzą wtedy wyspecjalizowane w różnych trickach i we freestyle’u teamy. Każda ceniąca się na rynku skateboardowym firma ma taki team – wyjaśnia Jankowski.
Deska nie ma nic wspólnego z hip-hopem. – W Polsce panuje też przekonanie, że skateboarding to jakaś subkultura związana z hip-hopem, a skaterzy noszą szerokie spodnie i bluzy z kapturem – mówi Michał Kulczyn (na desce od ośmiu lat). – Nic bardziej mylnego! Niektórzy być może rzeczywiście słuchają hip-hopu, ale inni z kolei punku, rocka lub muzyki klasycznej. Niemal każdy z moich znajomych słucha czegoś innego i ubiera się tak jak mu wygodnie. Ja od dwóch lat noszę rurki, bo lepiej się w nich jeździ niż w spodniach szerokich.
– Deska jest w Polsce źle pojmowana. Moim zdaniem zawsze miała swoje korzenie w punk rocku i DIY – uważa Piotr Dabov, skater i właściciel firmy skatowej Pogo. – Ale tyle jest teorii na ten temat, ile nowoczesnych gatunków muzycznych. Dabov projektuje ubrania na deskę. – Staram się, by nie były przebajerzone. Rzeczy mają być proste, praktyczne, funkcjonalne i wystarczyć na wiele sezonów.