Nowoczesność nie wypiera tu przeszłości – nie niszczą jej, jak w Chinach, spychacze. Wczoraj i jutro ciągle jeszcze mają te same prawa – gliniane kuchnie koegzystują z klimatyzatorami, jedwabne sari z dżinsami, przedmałżeński seks z podziałami kastowymi, a ostatnie na świecie riksze z nowymi modelami samochodów marki Tata. Niepiśmienni rikszarze mają telefony komórkowe i transportują klientów do gigantycznych centrów handlowych, do których sami nigdy nie wejdą.
W kolonialnych kamienicach w centrum miasta panoszy się pleśń – pożera wszystko: papier, ryż, ubrania. Stanowiące kiedyś chlubę brytyjskiego imperium pałace i hotele przy Esplanade są jak żywe ruiny – ściany pękają z zaniedbania i starości, przemoczone monsunowymi ulewami, rozsadzane korzeniami porastających je krzewów. Nawet wysoko, na balkonach i dachach, wyrastają drzewa. Przestronne pokoje z rzeźbionymi sufitami są poszarzałe, zagracone i zatłoczone, zamiast kryształowych żyrandoli świecą blado gołe żarówki. W wiktoriańskiej scenografii zamieszkała azjatycka bieda. Trzeszczące klatki schodowe pachną stęchlizną, grube kable pną się po zagrzybionych ścianach i splatają w imponujące supły przy skrzynkach z porcelanowymi bezpiecznikami. Do tych samych, pochodzących z lat 40. XX wieku, węzłów podłączone są komputery i drewniane wiatraki.
Z zawieszonych praniem okien na piętrach wyglądają wąsaci mężczyźni w przepoconych podkoszulkach. Tuż pod nimi, na parterze, lśnią wypolerowane witryny nowoczesnych kafejek, w których miksowane są na amerykańską modłę owocowe koktajle. Obok, we wnęce budynku, na jednym metrze kwadratowym mieści się kawiarenka i sklep. Właściciel siedzi po turecku, przed sobą ma maleńkie palenisko, a na nim poczerniały czajnik. Sprawnie przelewa herbatę do garnuszka z mlekiem, dosypuje cukru i kardamonu, gotuje jeszcze chwilę, po czym nalewa herbatę przez sitko do szklaneczek. Do herbaty można dokupić paczkę papierosów albo paan, tytoń z anyżkiem i odrobiną płynnego wapna, zawinięty w zielony liść. Przy przeżuwaniu puszcza czerwony sok, to nim poplamione są tu wszystkie chodniki.
Między przeszłością a jutrem w Kalkucie nie ma wyraźnych granic – przyklejają się do siebie jak slumsy do nowych apartamentowców, a barwne neony do zniszczonych elewacji. Ale ich bliskość jest pozorna – postęp technologiczny to odrzutowiec przelatujący wysoko nad głowami ubogich: fantastyczny i nieuchwytny. Jednak przyjezdni z Europy, nawet jeśli podróżują z małym budżetem, mają szansę dotknąć obu rzeczywistości.
[srodtytul]Rytualna technologia[/srodtytul]