Żeby zrzucić palta, rajstopy i kozaki, od których zrobiły się już odleżyny na łydkach. Ale jak wnoszę z babskich rozmów wokół, jest rzecz, o której dzisiaj marzą kobiety dużo bardziej niż o zrzuceniu rajstop. Nawet bardziej niż o popielatym kapeluszu, o którym zawsze wiosną marzyła moja babcia.
Zbiorowym marzeniem kobiet jest wyjazd do spa. Oczywiście nie jakiegoś tam staroświeckiego Karlsbadu – Marienbadu, gdzie kuracjusze w trzecim wieku przechadzają się wokół fontanny ze szklanką niesmacznej wody mineralnej.
Nowoczesne spa 2010 to sprawa młoda i doprzodowa. Wellness, jacuzzi, hydromasaż, łaźnia parowa, peelling, te rzeczy. To uniwersalny, współczesny odpowiednik raju na ziemi, gdzie w dwa dni zatyrany osobnik zrzuca z siebie problemy, z dnia na dzień odzyskując materię i ducha utracone w parszywym życiu w cywilizacji. Tylko kompletny nieudacznik albo człowiek zapóźniony cywilizacyjnie nie bywa dzisiaj w spa.
Ja oczywiście także marzę o tej ziemi obiecanej i od dłuższego czasu mam postanowienie, że jeszcze w tym miesiącu się tam wyrwę. Dam się na kilka dni internować w luksusowym miejscu odosobnienia ukrytym wśród lasów i jezior. Położę się na leżance w różowobiałym gabinecie, gdzie wśród delikatnych woni aromaterapii pochylą się nade mną czarodziejskie dłonie kosmetyczko-masażystek. Panie w białych fartuchach wsadzą mnie do kapsuły, z której z jednej strony włazi cielsko zapyziałe, szare i zmęczone, a z drugiej wyskakuje różowy, świeżutki, nowo narodzony bobasek. Nieważne, kapsuła, gorące kamienie, czekolada, borowina, para, niech tylko ktoś/coś z człowieka strząśnie ten nalot miejski i zimowy. O nalocie lat zmilczę. Ale z tym podobno także w spa dają sobie radę. Niech kosztuje, ile chce.
Ale z drugiej strony, gdy zaczynam sobie szczegółowo wyobrażać, jakby naprawdę było w tym ogrodzie rozkoszy cielesnych, dopadają mnie wątpliwości. Po pierwsze, trzeba by konwersować z przypadkowymi współpasażerkami tej podróży do piękna. Siedząc przy śniadaniu, z obcymi paniami w różowych szlafroczkach dyskutować o tym, czy grapefruity są antyoksydantami i czy płatki owsiane naprawdę odwapniają. To entuzjazmuje mnie mniej. Po drugie, prawdę mówiąc, nie znoszę, kiedy czyjeś ręce mnie masują. Myśl o kapsule napełnia mnie klaustrofobią. Jeśli chodzi natomiast o saunę, to panicznie boję się pary i wysokich temperatur, a leżenie godzinami u kosmetyczki wydaje mi się potwornie męczące i nudne.Gdy podsumowuję te argumenty, ekspedycja do wellnessu zaczyna oddalać się w czasie. Ee, myślę sobie, pójść by tak na porządny spacer z psem do Lasu Chojnowskiego i zobaczyć, jak wyłażą z ziemi zawilce – byłoby taniej i prościej. Więc może dobrze, że na razie nie udało mi się dojechać do żadnego spa. Tylko bym zepsuła pobyt prawdziwym entuzjastkom tego przedsięwzięcia.