Rodzice majętni to ludzie pilnie doglądający swego życiowego sukcesu, któremu zawdzięczają materialny status. Czy jest to pieczarkarnia, firma poligraficzna, prywatna praktyka lekarska, prawnicza czy fabryka doniczek – sukces domaga się nieustannej uwagi (bardziej natrętnie niż dziecko). Ergo: rodzic opłacający niemałe czesne to niemal zawsze człowiek zajęty i ambitny. Im mniej ma czasu dla własnego dziecka, tym bardziej ceduje swoje rodzicielskie obowiązki na szkołę, domagając się – niekiedy stanowczo i obcesowo – pełnego pakietu usług dydaktyczno-wychowawczych. Powierza syna/córkę szkole prywatnej i spodziewa się, że po paru latach odbierze gotowy produkt w dobrym gatunku – maturzystę, który gładko pokona próg prestiżowych uczelni.
Rodzice-Którzy-Płacą mają tendencję do szacowania wartości szkoły w liczbach wymiernych. W ocenach, wynikach, pozycji w rankingu. Fetyszyzują wartość wiedzy, pomniejszając rangę talentów społecznych dziecka. Myślę, że ta powszechna rodzicielska herezja będzie kiedyś osądzona jako najgłupsza z wychowawczych porażek naszej generacji.
Do granic okrutnego absurdu potrafią się posunąć ambitni rodzice żądający od szkoły coraz to większych obciążeń dzieci obowiązkami (trzeci język, fakultety), podczas gdy propozycje wycieczek, wystaw, koncertów i zajęć integracyjnych bywają torpedowane jako czysta strata czasu.
A przecież jeśli weźmiemy pod lupę sukcesy nasze i naszych bliskich, to się okaże, że niemałą ich część zawdzięczamy nie tyle oschłej zawodowej kompetencji, ile niepoliczalnym zaletom charakteru: uprzejmości, roztropności, empatii, perswazji, poczuciu humoru, umiejętności pracy z ludźmi i nawiązywania przyjaźni. Te cechy rozkwitają tylko tam, gdzie jest na nie czas i przestrzeń, gdzie mordercza rywalizacja szkolna zostaje zawieszona na kołku.
Jedna przewaga szkół płatnych nad państwowymi wydaje się oczywista – większa swoboda dyrekcji w doborze kadry nauczycielskiej. Z moich obserwacji wynika, że w szkołach płatnych nie spotkasz osób ciężko sfrustrowanych, wypalonych, prostackich, pomiatających uczniami... czyli takich, które bywają zmorą szkół państwowych, a są nie do ruszenia, bo chroni je Karta nauczyciela. Być może nawet nie będzie polonistki, która mówi: zapomnąć swetera, ekerka, lypa...
O ile w szkołach państwowych krytyka ze strony rodziców jest powściągana przez obawę przed zemstą na dziecku, o tyle w szkołach płatnych prawo do krytyki jest częścią „pakietu”, jaki rodzice nabywają niejako za swoje czesne. Dlatego dyrektor szkoły prywatnej przypomina niejednokrotnie poskramiacza lwów, który próbuje utrzymać w ryzach roszczeniowych i natrętnych rodziców. Każda z tych postaw ma swoje następstwa. Brak krytyki utrwala błędy i złe nawyki, a ustawiczne wtrącanie się rodziców czyni szkołę instytucją przymilną, konformistyczną i niesterowną.