Do szkoły czy do cieplarni

Co kupują rodzice w zamian za czesne w szkołach społecznych? Na przykład tak zwane dobre towarzystwo.

Aktualizacja: 02.09.2009 10:38 Publikacja: 02.09.2009 01:14

Do szkoły płatnej trafiają dzieci oswojone z nowoczesnymi mediami, nakarmione, wypucowane

Do szkoły płatnej trafiają dzieci oswojone z nowoczesnymi mediami, nakarmione, wypucowane

Foto: Corbis

Red

Większość rodziców nie ma dylematu: państwowa czy nie. Bo to budżet domowy podejmuje decyzję, opowiadając się po stronie szkoły za friko. Załóżmy, czysto hipotetycznie, że pieniądze nie grają roli. Płacimy za jakość nauczania. I za bezpieczeństwo. A gdzie jest haczyk w tej ofercie?

[srodtytul]Dobre zaplecze[/srodtytul]

Z rankingów wynika, że absolwenci szkół społecznych/prywatnych (czytaj: płatnych) lepiej pokonują dwie ważne poprzeczki – na progu gimnazjum i liceum. Trudno osądzić, w jakiej mierze ten wynik jest skutkiem dobrego nauczania, a w jakiej jakości „surowca”, który trafia w tryby płatnej edukacji.

Rodzice majętni to niekoniecznie intelektualiści, ale niemal zawsze mają dziecku do zaoferowania pewien komfort domowy, który sprzyja nauce: własny pokój, dobre wakacje, dostęp do książek, komputera, Internetu... To zasobne materialne zaplecze nie wystarczy, aby z dziecka zrobić Einsteina, ale niewątpliwie ułatwia zadanie. A zatem do szkoły płatnej trafiają dzieci oswojone z nowoczesnymi mediami, nakarmione, wypucowane i, co ważne, poszturchiwane aspiracjami rodziców.

[srodtytul]Pakiet usług na żądanie[/srodtytul]

Rodzice majętni to ludzie pilnie doglądający swego życiowego sukcesu, któremu zawdzięczają materialny status. Czy jest to pieczarkarnia, firma poligraficzna, prywatna praktyka lekarska, prawnicza czy fabryka doniczek – sukces domaga się nieustannej uwagi (bardziej natrętnie niż dziecko). Ergo: rodzic opłacający niemałe czesne to niemal zawsze człowiek zajęty i ambitny. Im mniej ma czasu dla własnego dziecka, tym bardziej ceduje swoje rodzicielskie obowiązki na szkołę, domagając się – niekiedy stanowczo i obcesowo – pełnego pakietu usług dydaktyczno-wychowawczych. Powierza syna/córkę szkole prywatnej i spodziewa się, że po paru latach odbierze gotowy produkt w dobrym gatunku – maturzystę, który gładko pokona próg prestiżowych uczelni.

Rodzice-Którzy-Płacą mają tendencję do szacowania wartości szkoły w liczbach wymiernych. W ocenach, wynikach, pozycji w rankingu. Fetyszyzują wartość wiedzy, pomniejszając rangę talentów społecznych dziecka. Myślę, że ta powszechna rodzicielska herezja będzie kiedyś osądzona jako najgłupsza z wychowawczych porażek naszej generacji.

Do granic okrutnego absurdu potrafią się posunąć ambitni rodzice żądający od szkoły coraz to większych obciążeń dzieci obowiązkami (trzeci język, fakultety), podczas gdy propozycje wycieczek, wystaw, koncertów i zajęć integracyjnych bywają torpedowane jako czysta strata czasu.

A przecież jeśli weźmiemy pod lupę sukcesy nasze i naszych bliskich, to się okaże, że niemałą ich część zawdzięczamy nie tyle oschłej zawodowej kompetencji, ile niepoliczalnym zaletom charakteru: uprzejmości, roztropności, empatii, perswazji, poczuciu humoru, umiejętności pracy z ludźmi i nawiązywania przyjaźni. Te cechy rozkwitają tylko tam, gdzie jest na nie czas i przestrzeń, gdzie mordercza rywalizacja szkolna zostaje zawieszona na kołku.

Jedna przewaga szkół płatnych nad państwowymi wydaje się oczywista – większa swoboda dyrekcji w doborze kadry nauczycielskiej. Z moich obserwacji wynika, że w szkołach płatnych nie spotkasz osób ciężko sfrustrowanych, wypalonych, prostackich, pomiatających uczniami... czyli takich, które bywają zmorą szkół państwowych, a są nie do ruszenia, bo chroni je Karta nauczyciela. Być może nawet nie będzie polonistki, która mówi: zapomnąć swetera, ekerka, lypa...

O ile w szkołach państwowych krytyka ze strony rodziców jest powściągana przez obawę przed zemstą na dziecku, o tyle w szkołach płatnych prawo do krytyki jest częścią „pakietu”, jaki rodzice nabywają niejako za swoje czesne. Dlatego dyrektor szkoły prywatnej przypomina niejednokrotnie poskramiacza lwów, który próbuje utrzymać w ryzach roszczeniowych i natrętnych rodziców. Każda z tych postaw ma swoje następstwa. Brak krytyki utrwala błędy i złe nawyki, a ustawiczne wtrącanie się rodziców czyni szkołę instytucją przymilną, konformistyczną i niesterowną.

Co jeszcze kupują rodzice w zamian za czesne? Tak zwane dobre towarzystwo. Pewność, że w szkole nie będzie sadystycznych braci B., którzy tłuką gołębie kamieniami, ani Patryka W., który kroi młodsze dzieci z zegarków i każe sobie kupować colę w automacie. Nie ma Basi, która w szóstej klasie nadal duka, bo ją tata leje. Jakkolwiek nikt nie powie tego głośno, płaci się za nieobecność dzieci z rodzin biednych i patologicznych, dzieci nadpobudliwych i ociężałych, z emocjonalnymi deficytami.

[srodtytul]W rezerwacie [/srodtytul]

W szkołach o najlepszej renomie płaci się wręcz za nieobecność średniaków, bo na gęstym sicie rekrutacji pozostają tylko bystrzaki i ambitne dzięcioły. A zatem szkoła płatna jest czymś w rodzaju rezerwatu gatunkowego, gdzie dzieci nie doświadczają kontaktu ze środowiskiem obcym i „egzotycznym”, gdzie nie muszą się konfrontować z agresją i nierównowagą statusu.

Zgoda – ich godność bywa rzadziej naruszana przez umięśnionych kolegów i topornych nauczycieli. Zarazem jednak nieznane im są różne dotkliwe i trudne uczucia, które mają udział w formowaniu charakteru.

Dzieci, których edukacja zaczęła się w prywatnym przedszkolu, aż po „prywatną” maturę nie oglądają rówieśników ze środowisk innych niż cacane inteligenckie getto. Trudno obronić tezę, że cierpienie uszlachetnia, zwłaszcza kiedy mowa o cierpieniu dzieci. Ale być może konfrontacja dziecka – szczęściarza ze smutniejszą połową ludzkości jest warunkiem nabycia społecznej wrażliwości.

Tymczasem uczniowska monokultura, której wspólnym wyróżnikiem jest kasa rodziców, formatuje niejako społeczność szkół płatnych, przykrawa ją do jednego, rozpoznawalnego wzoru. W konsekwencji – odsuwa moment bolesnego zderzenia kultur, potrzeb, aspiracji.

Ktoś powie, że w szkolnych rezerwatach dzieci z majętnych domów, jakkolwiek izolowane od nieprzewidywalnych „obcych”, stwarzają sobie własną hierarchię i własne piekło, choćby dyktaturę lansu, która może unieszczęśliwiać nie gorzej niż kolega „dres”. Ale smutki a la Paris Hilton tylko wzmacniają poczucie wyobcowania w konfrontacji z Polską biedną, gminną i blokerską, jakiej nieuchronnie kiedyś trzeba będzie dotknąć i którą trzeba będzie zrozumieć.

A zatem: cieplarnia czy skok na głęboką wodę? Którą szkołę państwo wybrali?

Większość rodziców nie ma dylematu: państwowa czy nie. Bo to budżet domowy podejmuje decyzję, opowiadając się po stronie szkoły za friko. Załóżmy, czysto hipotetycznie, że pieniądze nie grają roli. Płacimy za jakość nauczania. I za bezpieczeństwo. A gdzie jest haczyk w tej ofercie?

[srodtytul]Dobre zaplecze[/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali