Do „latania” na bojerach nie potrzeba licencji ani patentu żeglarskiego. Wiadomo, łatwiej jest osobom, które latem zdobywały doświadczenie na łodziach i deskach, nie oznacza to jednak, że osoba bez doświadczenia nie opanuje ślizgu. Zresztą nawet wysłużeni żeglarze powinni pomyśleć o fachowym przeszkoleniu. Wykwalifikowany instruktor wprowadzi nie tylko w tajniki techniki „latania”, ale także nauczy rozpoznawać lód i przeszkoli w zakresie ratownictwa. To ważne, bo każde wyjście na jezioro łączy się z ryzykiem. Kilkudniowy kurs w zupełności wystarczy i pozwoli nam poczuć się na lodzie swobodnie i bezpiecznie. Za jednodniowe szkolenie zapłacimy od 100 do 270 zł, za tygodniowe – od 450 zł (bez noclegu) do nawet 2000 zł (z noclegiem i wyżywieniem).
Fachowcy przestrzegają, że najbezpieczniej „latać” na jeziorach i rozlewiskach, za to jak ognia trzeba unikać rzek.
– Połowa Zalewu Zegrzyńskiego nie nadaje się dla bojerów, odradzam też wody Zatoki Puckiej, po których bez obaw mogą się poruszać jedynie zaprawieni w bojach miłośnicy tego sportu – mówi Adam Kowalski. – To są wody, na których lód w kilka godzin może ulec zmianom, a te uniemożliwiają nam bezpieczne „latanie”.
Mekką miłośników ślizgów są więc Mazury. Mnóstwo jezior plus warunki klimatyczne sprawiają, że z powodzeniem można tam „latać” od grudnia do marca, a czasami nawet do kwietnia. Najlepsze są duże rozlewiska, z niskimi brzegami, które nie zatrzymują wiatru. Z drugiej strony dają też przestrzeń rozpędzonemu ślizgowi do bezpiecznego hamowania (przy dużych prędkościach droga hamowania bojera wynosi nawet kilkaset metrów). Można wypuścić się na taflę jeziora na kilka godzin, można też urządzać prawdziwe rejsy, przeskakując po lodzie z miasta do miasta. Wszystko zależy od umiejętności i sprawności żeglarza.
Mazury usiane są pensjonatami, ośrodkami wczasowymi, a nawet hotelami, które nie tylko prowadzą wypożyczalnie bojerów, ale też organizują szkółki i szkolenia dla amatorów zimowego szaleństwa. Podczas rejsu możemy zatem liczyć na nocleg, a w razie potrzeby – na pomoc. Także mazurskiego WOPR, które wyposażone w poduszkowce dotrze do potrzebującego pomocy niemal w każde miejsce.
Zapaleńcy twierdzą, że bojery to sport w miarę bezpieczny. Jak każda dyscyplina, może się jednak okazać zgubny dla zdrowia, a nawet życia. Bojerowcy jak ognia unikają przerębli, oparzelisk i szczelin. To prawdziwe pułapki, można się na nich nieźle poturbować.