Windsurfing z bajerem

Latem szaleją na windsurfingu i łódkach, gdy nadejdą mrozy nie zamierzają siedzieć z założonymi rękami. Przesiadają się na bojery – deski z żaglem w wersji zimowej. To do nich należą skute lodem jeziora i zalewy.

Publikacja: 02.11.2010 00:16

Windsurfing z bajerem

Foto: First Class

Red

Bojery to popularna nazwa żaglowych ślizgów lodowych. I nazwa dyscypliny sportowej. Uprawiana przez licznych zapaleńców na początku XX wieku, kiedy to każdy klub żeglarski miał swoją sekcję zimową, w początkach lat 90. straciła na renomie. Od kilkunastu lat znów się odradza i z roku na rok zyskuje nowych zwolenników. Zwłaszcza wśród żeglarzy, którzy nie chcą się żegnać z żaglami na długie zimowe miesiące. Choć wśród amatorów zimowego surfowania są również osoby, które z pływaniem po morzach i jeziorach nie miały wcześniej wiele wspólnego. Bo bojerowemu szaleństwu ulega coraz większa rzesza ludzi, którzy cenią sobie aktywny wypoczynek.

„Latanie” na bojerach to zimowa odmiana dyscypliny, którą można by uplasować między pływaniem łódką a szaleństwem na desce, z akcentem na to drugie.

– Najbardziej porównałbym to do katamaranu – tłumaczy instruktor zimowego żeglarstwa i właściciel QRS MAZURY Szkoły Sportów Wodnych i Ekstremalnych w Giżycku Adam Kowalski.

I śmieje się, że to jedna z najbardziej demokratycznych dyscyplin na świecie.

– Na zamarzniętym jeziorze liczy się tylko lód, wiatr i umiejętności. Co tak niezwykłego jest w tej dyscyplinie, skoro przyciąga rzeszę oddanych hobbystów?

– Prędkość i adrenalina na pewno – mówi Adam Kowalski. – Ale też coś, co powoduje, że na bojerze czuje się swego rodzaju oderwanie od rzeczywistości. „Lecisz” 60 km/h wśród ośnieżonych wysp, oszronionych drzew, ze świadomością, że masz pod sobą 20 metrów głębi. To naprawdę coś niesamowitego – przekonuje.

Bojery są sportem kapryśnym. Wyruszyć można tylko wtedy, gdy na jeziorze jest odpowiednio gruby lód. Ale to nie wszystko. Musi być gładki i nieośnieżony. Do tego niezbędny jest wystarczająco silny wiatr. Kiedy już się wydaje, że mamy przed sobą godziny nieziemskiej przyjemności obcowania z naturą i zatracania się w prędkości sunącego bojera, okazuje się, że z powodu nagłej zmiany pogody żagle trzeba zwinąć z powrotem. Choć na ich rozłożenie przeznaczyliśmy dobrą godzinę.

Tak to bywa, ale to nas nie zniechęca – śmieją się amatorzy zimowego szaleństwa. Gdy już jednak wyruszą, radość, jakiej doświadczają, jest nie do opisania.

W Polsce zapaleńcy ślizgów najczęściej „latają” na dwóch rodzajach bojerów: jednoosobowych DN-60 lub dwuosobowych Monotypach XV. Ten pierwszy jest lekki, osiąga zawrotne prędkości (nawet powyżej 100 km/h), z powodzeniem zawiesimy go na ścianie w domu, a przewieziemy autem. Koszt zakupu to około 10 000 zł. Z kolei ten drugi do transportu będzie wymagał lawety, a do przechowania specjalnego garażu. Jest sporo droższy i bardziej komfortowy. Jego zakup to wydatek rzędu 20 000 zł.

– W Polsce nie mamy sklepów z profesjonalnym sprzętem – mówi Adam Kowalski. – Najlepiej udać się zatem do szkutnika, który wystruga dla nas dobry ślizg. O porządnego fachowca nie jest wprawdzie łatwo, ale jeśli już go znajdziemy, długo będziemy się cieszyć swoim bojerem.

Jeszcze tylko ciepłe ubranie (może być kombinezon narciarski), nieprzemakalne buty (fachowcy polecają zwykłe gumofilce, które dają ciepło, chronią przed wodą, a nawet przed urazami), kask (wystarczy narciarski), rękawice, gogle i oczywiście ciepła czapka, najlepiej kominiarka. Przyda się też kamizelka asekuracyjna o dużej wyporności na wypadek załamania lodu oraz wodoodporny pokrowiec na telefon, termos z gorącą herbatą lub czekoladą i torebki termiczne.

Do „latania” na bojerach nie potrzeba licencji ani patentu żeglarskiego. Wiadomo, łatwiej jest osobom, które latem zdobywały doświadczenie na łodziach i deskach, nie oznacza to jednak, że osoba bez doświadczenia nie opanuje ślizgu. Zresztą nawet wysłużeni żeglarze powinni pomyśleć o fachowym przeszkoleniu. Wykwalifikowany instruktor wprowadzi nie tylko w tajniki techniki „latania”, ale także nauczy rozpoznawać lód i przeszkoli w zakresie ratownictwa. To ważne, bo każde wyjście na jezioro łączy się z ryzykiem. Kilkudniowy kurs w zupełności wystarczy i pozwoli nam poczuć się na lodzie swobodnie i bezpiecznie. Za jednodniowe szkolenie zapłacimy od 100 do 270 zł, za tygodniowe – od 450 zł (bez noclegu) do nawet 2000 zł (z noclegiem i wyżywieniem).

Fachowcy przestrzegają, że najbezpieczniej „latać” na jeziorach i rozlewiskach, za to jak ognia trzeba unikać rzek.

– Połowa Zalewu Zegrzyńskiego nie nadaje się dla bojerów, odradzam też wody Zatoki Puckiej, po których bez obaw mogą się poruszać jedynie zaprawieni w bojach miłośnicy tego sportu – mówi Adam Kowalski. – To są wody, na których lód w kilka godzin może ulec zmianom, a te uniemożliwiają nam bezpieczne „latanie”.

Mekką miłośników ślizgów są więc Mazury. Mnóstwo jezior plus warunki klimatyczne sprawiają, że z powodzeniem można tam „latać” od grudnia do marca, a czasami nawet do kwietnia. Najlepsze są duże rozlewiska, z niskimi brzegami, które nie zatrzymują wiatru. Z drugiej strony dają też przestrzeń rozpędzonemu ślizgowi do bezpiecznego hamowania (przy dużych prędkościach droga hamowania bojera wynosi nawet kilkaset metrów). Można wypuścić się na taflę jeziora na kilka godzin, można też urządzać prawdziwe rejsy, przeskakując po lodzie z miasta do miasta. Wszystko zależy od umiejętności i sprawności żeglarza.

Mazury usiane są pensjonatami, ośrodkami wczasowymi, a nawet hotelami, które nie tylko prowadzą wypożyczalnie bojerów, ale też organizują szkółki i szkolenia dla amatorów zimowego szaleństwa. Podczas rejsu możemy zatem liczyć na nocleg, a w razie potrzeby – na pomoc. Także mazurskiego WOPR, które wyposażone w poduszkowce dotrze do potrzebującego pomocy niemal w każde miejsce.

Zapaleńcy twierdzą, że bojery to sport w miarę bezpieczny. Jak każda dyscyplina, może się jednak okazać zgubny dla zdrowia, a nawet życia. Bojerowcy jak ognia unikają przerębli, oparzelisk i szczelin. To prawdziwe pułapki, można się na nich nieźle poturbować.

Na dodatkowe niebezpieczeństwo narażają się osoby, które nie stosują się do podstawowych zasad zachowania na lodzie. Weterani bojerów przestrzegają, by na ślizgi nie wybierać się w pojedynkę. Najlepiej „latać” w towarzystwie zaufanej osoby, nie zapominać o kamizelce asekuracyjnej i kasku chroniącym głowę.

– To sport wymagający, bo z jednej strony daje niezapomniane przeżycia, również estetyczne, ale każe też wykazać się niezwykłym hartem ducha – mówi Kowalski. – Nie ma co kryć, na bojerze nie zawsze jest komfortowo.

Zapaleńcy doradzają, by spróbować bojerów, ale z miejsca nie nastawiać się na uprawianie tej dyscypliny do końca życia. – Wystarczy zakosztować – mówią. – Szybko okaże się, czy chcemy w to wejść, czy nie.

Ale jak już wejdziemy, to najczęściej na całego.

Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji
Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady