Niedzielny finał festiwalu Artura Rojka był deszczowy. Potężna ulewa odstraszyła część publiczności. Po dwugodzinnej przerwie zagrali Nowojorczycy z Liars i zachęcili do tańca w błocie. Public Image Ltd. rozbujali nawet starych punkowców, ale to charyzmatyczny Kalifornijczyk Ariel Pink był gwiazdą wieczoru. Grał przebojowe melodie, biegał, potykał się o kable. Ten awangardowy występ był najbarwniejszym akcentem niedzieli.
Na katowickiej imprezie nikt nie zamyka się w jednej subkulturze czy gatunku. Już pierwszego dnia, w piątek, ta sama dziewczyna wykrzykiwała teksty punkowego Dezertera, a kilka godzin później odprawiała ekstatyczny taniec przy syryjskim techno Omara Souleymana. Sam wokalista Dezertera – Robal – przypatrywał się Kanadyjczykom z Junior Boys, grającym delikatny elektropop.
Ekstremalni Szwedzi z Meshuggah urządzili metalowe piekło. Dziewczyny z Warpaint zaczarowały publiczność melancholijnymi kompozycjami. Muzyka klubowa Souleymana, wzbogacona arabskimi motywami, sprawiła, że publiczność prawie rozniosła namiot. Wyczekiwany Primal Scream grał swój najlepszy album „Screamadelica". Rozruszał tłum gospelowym „Movin" on up", ale kolejne utwory nie brzmiały tak dobrze jak na płycie sprzed 20 lat. Nowe aranżacje nie miały siły elektronicznych oryginałów. Dopiero w rockandrollowym finale muzycy zagrali najlepsze utwory z ostatnich lat.
Polacy wypadli blado. Czesław Mozil wykonał utwory z repertuaru swej dawnej grupy Tesco Value. W porównaniu z innymi artystami grającymi na głównej scenie zaprezentował się przeciętnie, a żywiołowe reakcje widzów zawdzięcza raczej telewizyjnej popularności. W sobotę przebojem był występ Kur. Tymon Tymański w robotniczym kombinezonie parodiował różne gatunki muzyczne i śpiewał porywające, choć głupawe, hity: „Śmierdzi mi z ust" czy „Jesienna deprecha". Spośród młodych artystów najlepiej wypadł łódzki Kamp! grający wyrafinowane disco.
W oddalonej od centrum Katowic Dolinie Trzech Stawów spotykają się nie tylko muzycy, są też filmowcy, pisarze i celebryci. Pozamuzyczna część festiwalu była skromna, ale pomysłowa – boisko piłkarskie i Klopsztangi, czyli śląskie trzepaki, przywołały podwórkowy klimat dzieciństwa.