To album świetny od pierwszej nuty. Daje pewność, że dalej będzie tylko lepiej, więc można rzucić wszystko i oddać się słuchaniu. W otwierającej „Pixelated" Mika Urbaniak i producent Victor Davies pomieścili wszystkie zalety płyty. Nawiązująca do tanecznych przebojów lat 50. piosenka z jednym elektryzującym wersem jest wymarzonym singlem radiowym i trafną opowieścią o czasach, w których żyjemy. Zobacz Empik.rp.pl
Urbaniak śpiewa po angielsku: „Chcę cię dotknąć", co brzmi jak trywialne życzenie, ale w epoce cyfrowej bywa niemożliwe. Młodzieńczym głosem przepędza świat pikseli, wirtualnych kochanków. Aż chce się wierzyć, że moglibyśmy otrząsnąć się z technologicznego haju i wrócić do życia. Słychać instrumenty, cofamy się do czasów przedkomputerowych, a mimo to zwarty, grany lekko i naturalnie utwór jest też nowocześnie skrojonym komunikatem: treść i emocje w pigułce, dla zabieganych.
W kolejnych piosenkach Urbaniak pokazuje, jak bardzo jest wszechstronna. Słychać, że dorastała w Nowym Jorku, gdzie mieszały się różne nurty, a granice między nimi były fikcją. „Celebrity" to jeszcze jeden retropopowy song, tym razem o alergii na bycie celebrytką. Urbaniak – co wiemy z jej dotychczasowej kariery – nie walczy o popularność, a teraz dowcipnie o tym śpiewa. I szybko przechodzi do rzeczy ważnych, czyli do muzyki korzeni.
Na krążku jest też kilka bardzo dobrych piosenek country. Amerykańską tradycję Urbaniak przekłada na dzisiejszy język muzyki rozrywkowej. Piosenkę „Ode to Josephine" , poświęconą dziewczynie, która zawędrowała daleko od domu, mogłaby mieć w repertuarze najjaśniejsza gwiazda gatunku – Alison Krauss.
W „Is There Anybody Out There?" odzywa się głos niepokoju – w świecie egocentryków nikt nie może być pewny, czy aby nie został zupełnie sam.