Koledzy Micka, nie mogąc znieść jego kaprysów i manii wielkości, uzgodnili, że będą nazywać go Brenda, gdy zechcą powiedzieć coś złośliwego na temat Jaggera, tak by on nie zorientował się, że o niego chodzi.
A teraz z innej beczki. Opowiadał mi kolega, że jego syn był prześladowany przez kolegów z klasy, do której dołączył z tygodniowym opóźnieniem po wakacjach. Młodziankowie zintegrowani wspólnym wyjazdem na początku września od razu wybrali sobie syna kolegi na ofiarę. Docinki były zawoalowane, nieoczywiste. Nie było się do czego przyczepić. Chłopak nazywał się Karpielski, ci jednak nazywali go Sandacz. Relacje stawały się napięte również dlatego, że nie było wiadomo, o co chodzi. Z czasem Karpielski junior zorientował się, że bywa nazywany Sandaczem. W końcu zrozumiał, że dzieje się tak, gdy przychodzi do szkoły w sandałach.
Kiedy spytałem syna, ten potwierdził, że osoby chodzące w sandałach nazywa się dziś sandaczami. Nie pytajcie dlaczego. Mogę tylko z rozrzewnieniem wspomnieć, że w czasach mojego dzieciństwa wyzwiska była bardziej klarowne. Na noszących sandały krzyczano „sandalarz", noszących kalesony nazywano kalesoniarzami. Ciekawe, czy Mick Jagger był kalesoniarzem i sandalarzem? A może Keith Richards nazywał go Sandaczem?
Jacek Cieślak