„Architekt jutra" ukazuje się u nas w idealnym momencie, gdyż architektura to obecnie jedna z bardziej snobistycznych specjalności.
Le Corbusier jako ojciec modernizmu był w Polsce ostatnio intensywnie tłumaczony, przypominany i omawiany. Często, niestety, bezrefleksyjnie, dlatego tym bardziej potrzebna była jego wyczerpująca biografia.
Anthony Flint pisze z punktu widzenia wielbiciela, ale co ważniejsze, nie wyznawcy. Mocno osadza myśl Le Corbusiera w epoce, w której on żył. Każdy rozdział książki Flinta wyznaczają kolejne projekty Le Corbusiera – prywatne wille, wielkie osiedla, budynki instytucji (uniwersytetów, organizacji międzynarodowych, organów rządowych itp.).
To nieprzypadkowy klucz, bo Flint portretuje człowieka, który życie zawodowe zawsze stawiał na pierwszym miejscu, dostosowując cały świat prywatny, i pod niego dobierał znajomych, podejmował wybory polityczne. Jeśli życie zawodowe wchodziło w kolizje z życiem prywatnym, to nigdy nie kierował się uczuciami ani sentymentami.
Nie znaczy to, że obyczajowa warstwa biografii Le Corbusiera nie jest ciekawa. Flint pisze o jego bliskich relacjach z matką, której w listach chwalił się kolejnymi kochankami. Dostajemy też portret żony Yvonne, która cierpliwie towarzyszyła architektowi, a jego zdrady i nieobecność w domu wyrównywała alkoholem.