- Byłam na demonstracjach. Najpierw byliśmy pod Trybunałem Konstytucyjnym, potem przeszliśmy pod siedzibę Prawa i Sprawiedliwości na Nowogrodzkiej. Byłam także na ulicy Mickiewicza w okolicach domu Jarosława Kaczyńskiego. Dla każdej kobiety, która dowiedziała się wczoraj jaka decyzja zapadła w pseudo-trybunale, to było trudne. Kaczyński i PiS liczyli na to, że w warunkach pandemii tylnymi drzwiami uda się wprowadzić całkowity zakaz aborcji, bez liczenia się z kosztami społecznymi i gniewem kobiet - powiedziała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. - Ale kobiety wyszły na ulice pokazać swoją wściekłość, determinację i niezgodę na bycie tak traktowanymi. To, co zrobiła polska prawica, to jest tak naprawdę stwarzanie zagrożenia w warunkach epidemii. Jeżeli takimi decyzjami prowokuje się społeczeństwo, żeby wychodziło na ulice, to jest to działanie nieodpowiedzialne. Ta decyzja nie musiała zapaść wczoraj, można było z nią poczekać na spokojniejsze czasy, jeśli już koniecznie musiała zapaść - dodała. - Wtedy demonstracje odbywałyby się w bezpieczniejszych warunkach. Kobiety, które zmuszone są walczyć o swoje prawa, są narażane na niebezpieczeństwo przez TK i partię rządzącą - oceniła posłanka.
Jak podkreśliła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, choć „chciałaby, żeby wszyscy zachowywali się bezpiecznie, rozumie, że nikt nie jest w stanie usiedzieć w domu i ze spokojem przyglądać się, jak prawica podejmuje kolejny krok w budowaniu piekła kobiet i skazuje je na tortury”. - Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Zmuszanie kobiety, żeby urodziła niezdolne do przeżycia dziecko, żeby patrzyła jak umiera w męczarniach, to są tortury. To nie jest opinia jednej posłanki Lewicy, a opinia komitetu do spraw tortur ONZ - stwierdziła. - Gdy jesteśmy skazywane na piekło, nie możemy siedzieć i patrzeć, jak rzeczywistość dzieje się za naszymi oknami - zaznaczyła.