Było południe, niedziela,12 września 2004 roku. W domu Krystyny i Janusza Mazurków w Niemstowie pod Cieszanowem (Podkarpackie) wyłączono telewizor, radio. To był rytuał, odkąd ich syn – 25-letni Piotr wyjechał na misję do Iraku. Umówili się, że będzie dzwonił w każdą niedzielę o 12.30. Ale tego dnia telefon milczał.
– Pewnie dostał jakieś zadanie i zadzwoni wieczorem – uspokajał żonę Janusz Mazurek. Przekonał ją, by iść do znajomych na grilla. Chwilę później zobaczyli na drodze ich drugiego syna. Marcin – brat bliźniak Piotra – szedł w asyście żołnierzy. Za nimi mieszkańcy wsi.– Oni już wiedzieli – wspomina pan Janusz. – My też – płacze pani Krystyna.
– Wojskowi zachowali się z klasą i przekazali nam tragiczną informację przed podaniem do mediów – wspomina Marcin. Dopiero później na czerwonym pasku kanałów telewizyjnych pojawiła się informacja, że w Iraku zginęło trzech polskich żołnierzy: ppor. Daniel Różyński i st. szeregowy Grzegorz Nosek, obaj z 16. Brygady Desantowo-Szturmowej z Krakowa oraz ppor. Piotr Mazurek z 15. Mazurskiego Batalionu Saperów w Orzyszu. Zamachu dokonali terroryści z oddziału Abu Musaba al Zarkawiego.
Tamtej niedzieli dowódca saperów Piotr Mazurek dostał zadanie: rozbroić ładunki wybuchowe. W drodze powrotnej, około 30 kilometrów od obozu Babilon, patrol został zaatakowany przez terrorystów. Piotr jechał z przodu konwoju i był już poza linią ostrzału. Mógł wrócić do obozu.
Postanowił jednak przyjść z odsieczą kolegom. Razem bronili się przez godzinę. Piotr wyrzucał z samochodów zebrane wcześniej materiały wybuchowe, by nie eksplodowały podczas ostrzału. – Koledzy syna opowiadali mi, że odparli atak i on siedział już w Starze gotowy do odjazdu – opowiada ojciec. Nagle granatnik roztrzaskał kabinę samochodu. Przeciął tętnicę podporucznika.