Będzie zgoda, będą dutki i turyści

Na Podhalu przybywa miejsc, gdzie porzucono waśnie, by lepiej ugościć narciarzy i wspólnie zarobić. Tylko z Gubałówki wciąż nie da się zjechać nartostradą, bo górale grodzą stok

Publikacja: 14.01.2009 05:01

Gdy budowaliśmy termy, wielu pukało się w czoło. Ale zwyciężył góralski upór i może brak świadomości

Gdy budowaliśmy termy, wielu pukało się w czoło. Ale zwyciężył góralski upór i może brak świadomości, jakie to trudne – mówi Piotr Kuchta, prezes spółki Bukowińskie Towarzystwo Geotermalne

Foto: Rzeczpospolita

Główna trasa narciarska na Gubałówce, którą zagrodziła w poprzek rodzina Gąsieniców-Byrcynów, jest nieczynna już czwarty sezon. – Tracimy kopę dutków – żalą się właściciele innych działek na trasie. Polskie Koleje Linowe (PKL) płacą im jedynie za gotowość udostępnienia zimą gruntów. Gdyby państwowej spółce udało się znów otworzyć nartostradę, zarobiliby cztery razy więcej.

[srodtytul]Burmistrz marzy o wspólnej jeździe[/srodtytul]

– Tu już nie chodzi o pieniądze, ale o ambicje i zadawnione krzywdy – rozkłada ręce burmistrz Zakopanego Janusz Majcher, który bez skutku mediował między PKL i Byrcynami.

W Zakopanem nie jest tajemnicą, że Wojciech Gąsienica-Byrcyn ma głęboki uraz do prezesa PKL Jerzego Laszczyka. Nabawił się go, gdy jako dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego walczył przeciwko rozbudowie kolejki linowej na Kasprowy Wierch. – Dopóki Laszczyk będzie rządził, zawzięty Byrcyn nigdy z PKL się nie dogada – słyszę w Zakopanem.

A sami Byrcynowie mówią o krzywdzie, jakiej doznali od PKL, które przez wiele lat bez umowy korzystały z ich gruntów, i o zamiarach pozbawienia ich własności.

Tymczasem w grudniu na Gubałówce obchodzono 100-lecie powstania spornej trasy uznawanej za kolebkę polskiego narciarstwa. – Marzę o chwili, gdy wraz z Wojtkiem i Bożeną Byrcynami zjadę razem na nartach aż do końca trasy – mówił na uroczystości burmistrz Zakopanego.

– Zawziętość, upór, porywczość i ogromne przywiązanie do własności to nieodłączne cechy górali – mówi znawczyni góralszczyzny, etnografka Stanisława Trebunia-Staszel. – Ich dyskusje często kończą się argumentem: „Nie popusce, bo to moje!” – przypomina.

Źródeł tego upatruje w dawnej biedzie na Podhalu, rozdrobnieniu gruntów i trudach życia w górach. Jej zdaniem zwłaszcza młodsi górale coraz częściej rozumieją jednak, że już nie uprawa skrawków ziemi, ale turyści są szansą zarobku. Trzeba się nagiąć i działać razem.

– Jest się do czego odwoływać. Te ich wspólne turystyczne biznesy to przedłużenie pasterskiej tradycji spółek szałaśniczych do sezonowego wypasu owiec na halach – mówi Stanisława Trebunia-Staszel.

[srodtytul]Sołtys do Ameryki[/srodtytul]

Przykład współpracy dali górale z Białki Tatrzańskiej. To dziś jeden z najlepszych ośrodków narciarskich w Polsce. W niczym nie przypomina dawnej ubogiej wioski. Powstało wiele karczm, pensjonatów i wyciągów. Korzystają z nich tłumy narciarzy.

[wyimek]Dyskusje górali często kończą się argumentem: „Nie popusce, bo to moje!” [/wyimek]

W 2000 roku 50 górali założyło spółkę i zbudowało znakomity ośrodek narciarski na Kotelnicy Białczańskiej. Wcześniej we wsi było kilka niedużych orczyków.

Ich właściciele rywalizowali ze sobą. – Było i tak, że przez spór sąsiadki z moim wspólnikiem musiałem zlikwidować wyciąg na Hornikowym Wierchu – wspomina Józef Dziubasik, właściciel ośrodka narciarskiego na Bani i jeden z inicjatorów zmian w Białce. – Mówiłem, że z tym, co mamy, będziemy stali w miejscu, ludzie przestaną przyjeżdżać. Jedynym wyjściem jest wspólne zbudowanie dużego nowoczesnego ośrodka.

– Oj, nie było łatwo! Pierwsza próba się nie udała. Ludzie rozeszli się każdy w swoją stronę – mówi sołtys Białki Władysław Piszczek. Dopiero po dwóch latach wieś dojrzała do spółki, którą uwiarygodnił proboszcz Stanisław Maślanka, wchodząc z symbolicznymi udziałami. A sołtys pojechał aż do Ameryki, by przekonać mieszkających tam górali z Białki do wydzierżawienia gruntów.

[srodtytul]Góralskie superspółki[/srodtytul]

W ślad za Białką ruszyły się sąsiednie wioski. W ubiegłym roku własną stację narciarską otworzył Jurgów.

– Do spółki weszła cała wieś: 230 osób. Trzeba było podpisać aż 400 umów z właścicielami działek. Gdyby choć jeden odmówił, pomysł by nie wypalił – opowiada Józef Milan Modła, prezes jurgowskiej spółki Hawrań, która zainwestowała prawie 17 mln zł.

Nowy wyciąg i stok do zjazdów uruchomiła też 100-osobowa spółka mieszkańców sąsiedniej Czarnej Góry.

Ale wszystkich przebiła Bukowina Tatrzańska. Widząc, jak pieniądze uciekają na Słowację, gdzie do aquaparków z ciepłymi wodami masowo jeżdżą polscy turyści, mieszkańcy postanowili zbudować u siebie wielkie termy. – Wielu pukało się w czoło. Ale zwyciężył góralski upór i może brak świadomości, jakie to trudne – mówi Piotr Kuchta, prezes spółki Bukowińskie Towarzystwo Geotermalne. Ich 51-osobowa spółka wykupiła zrobiony jeszcze w latach 90. odwiert ciepłej wody i 4,5 hektara gruntu. Wzięli kredyty i za 100 mln zł zbudowali nowoczesny ośrodek. Otwarta w grudniu bukowińska Terma jest w stanie przyjąć jednocześnie ponad 1000 osób. Mają do dyspozycji m.in. dziesięć basenów wewnętrznych i zewnętrznych o powierzchni 2200 mkw. I wodę o temperaturze 29 – 36 stopni wydobywaną z głębi ziemi. W planach jest czterogwiazdkowy hotel dla 300 osób.

[srodtytul]Z nimi nie pójdę[/srodtytul]

A na Gubałówce po staremu. Położona w jej paśmie Kotelnica świeci pustkami. Od ponad roku nie działa tam 800-metrowy wyciąg orczykowy, a stok blokują postawione przez górali płoty. Orczyk odkupili Andrzej Słodyczka i Maciej Król, by zbudować nowoczesną stację narciarską z wyciągami krzesełkowymi. Sąsiadom to się nie podoba. – Nie pójdę z nimi do spółki, nie użyczę ziemi na trasę – zapiera się Andrzej Tylka.

Mediować próbował Franciszek Bachleda Księdzularz, były senator i były szef Związku Podhalan, a obecnie dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem.

– Nie udało się, bo przeważyły stare rodzinne i sąsiedzkie spory – wzdycha. – Młode pokolenie chciało się dogadać, ale starzy mają zapiekłość w sobie.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: [mail=j.sadecki@rp.pl]j.sadecki@rp.pl[/mail]

Główna trasa narciarska na Gubałówce, którą zagrodziła w poprzek rodzina Gąsieniców-Byrcynów, jest nieczynna już czwarty sezon. – Tracimy kopę dutków – żalą się właściciele innych działek na trasie. Polskie Koleje Linowe (PKL) płacą im jedynie za gotowość udostępnienia zimą gruntów. Gdyby państwowej spółce udało się znów otworzyć nartostradę, zarobiliby cztery razy więcej.

[srodtytul]Burmistrz marzy o wspólnej jeździe[/srodtytul]

Pozostało 92% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej