W sobotniej „Rz” informowaliśmy, że zeznania jednego z głównych bohaterów afery hazardowej w paru miejscach stoją w sprzeczności z tym, co przed komisją śledczą zeznali politycy PO.
Biznesmen wskazał na Marcina Rosoła, asystenta byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, jako osobę, od której mógł pochodzić przeciek o akcji CBA. Zeznał też, że Drzewieckiego i byłego wicepremiera Grzegorza Schetynę zna od ok. 20 lat. Tymczasem Drzewiecki mówił, że jego znajomość z Sobiesiakiem trwa od dziesięciu lat, a Schetyna – że od 2003 roku.
Wczoraj sprawą publikacji „Rz” przez kilka godzin przerzucały się warszawskie prokuratury. Najpierw Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, przed którą zeznawał Sobiesiak, ponownie zaprzeczyła, by materiały wyciekły od niej, i przekazała sprawę wyżej – do apelacyjnej. Ale ta też odesłała ją dalej – do krajowej. Ta z kolei ma wyznaczyć jednostkę spoza Warszawy, która będzie prowadziła sprawę.
Jak tłumaczy Zbigniew Jaskólski, rzecznik prokuratury apelacyjnej, chodzi o to, by nie było cienia wątpliwości co do bezstronności śledczych.
Swoje śledztwo w sprawie publikacji „Rz” przeprowadził też Mirosław Sekuła, szef hazardowej komisji śledczej. Ustalił, że protokół z przesłuchania Sobiesiaka, który opisała „Rz”, czytało tylko dwóch posłów komisji: Zbigniew Wassermann (PiS) i Bartosz Arłukowicz (Lewica). Dostęp do tajnego dokumentu miało zaś jeszcze też trzech asystentów posłów pracujących w komisji: Beaty Kempy (PiS), Zbigniewa Wassermanna i Sławomira Neumanna (PO), oraz pracownik komisji. Wszyscy zaprzeczyli, by przekazywali „Rz” jakiekolwiek informacje. Sekuła nakazał więc przygotować notatkę. Opisano w niej szczegółowo sposób ochrony tajnych dokumentów, którymi dysponuje komisja.