Sąd Okręgowy w Warszawie przesłuchał wczoraj ostatniego świadka w procesie byłego zomowca Ireneusza K. sądzonego za pobicie Grzegorza Przemyka. Za tydzień mowy końcowe stron. Potem – wyrok.
Ostatnim świadkiem w procesie był Arkadiusz Denkiewicz, który w 1983 roku był milicjantem w komisariacie na warszawskiej Starówce, gdzie skatowano maturzystę. Kiedy zomowcy w zamkniętym pokoju znęcali się nad Grzegorzem, bijąc go pięściami, łokciem i pałką, Denkiewicz był dyżurnym. To on zachęcał oprawców, by bili tak, „żeby nie było śladów”. Wczoraj zeznawał jako świadek, ale nie wniósł nic nowego do sprawy.
Zapytany, jak się nazywa, odparł: „Arek Denkiewicz”. Potem niemal na wszystkie pytania sądu odpowiadał tak samo: „Nie wiem, nie pamiętam”. Często milczał, sprawiając wrażenie, jakby nie rozumiał, po co go wezwano.
Ten 60-letni dziś były milicjant nie pamiętał tego, że pracował w milicji, ani zatrzymanego maturzysty. Sąd odczytał więc jego zeznania ze śledztwa. Wynika z nich, że Denkiewicz nie widział i nie słyszał, by na komisariacie któryś z jego kolegów bił Grzegorza.
„Tylko dwa razy, jak usłyszałem jakieś okrzyki, takie jak przy karate, wyjrzałem na korytarz” – wynikało z zeznań byłego milicjanta złożonych w latach 80. i 90., kiedy jeszcze wszystko pamiętał.