Urząd skarbowy w Warszawie badający na polecenie prokuratury sprawę pożyczki, którą Kania zaciągnęła u teściowej Marka Dochnala, kilka dni temu postawił jej zarzuty. „Po otrzymaniu wezwania z urzędu skarbowego zapłaciłam należny podatek wraz z karnymi odsetkami” – twierdzi Kania w liście do Janusza Kochanowskiego. Wylicza też wątpliwości dotyczące sposobu prowadzenia sprawy.
Dochnal, kiedy w styczniu wyszedł z aresztu, oznajmił, że Kania pożyczyła kilkaset tysięcy złotych od jego rodziny, obiecując kontakty z politykami PiS. Mówił, że pieniądze zwróciła po przegranych przez PiS wyborach. Kania zaprzecza, by powoływała się na wpływy u polityków. Twierdzi, że pieniądze zwróciła w całości przed wyborami. A o tym, że szefowa biura, przez które kupiła dom i uzyskała pożyczkę, jest teściową lobbysty – jak zapewnia – dowiedziała się po fakcie.
„Rz” ustaliła, że fiskus zarzuca dziennikarce, iż nie zgłosiła do opodatkowania umów pożyczek na sumę 270 tys. zł, co miało doprowadzić do uszczuplenia podatku w wysokości 5,4 tys. zł. Zarzut drugi to wykroczenie polegające na niezłożeniu w terminie deklaracji z tytułu ustanowienia hipoteki. Skutkiem ma być uszczuplenie podatku na 499 zł oraz... 19 zł. – Zarzucanie mi, że 19 zł zapłaciłam z opóźnieniem, to szukanie na siłę haka – mówi dziennikarka. Kwestionuje dowody skarbówki, m.in. umowę pożyczki z czerwca 2006 r. (pokazywał ją lobbysta). Kania twierdzi, że jest sfałszowana, o czym zawiadomiła prokuraturę. „Sprawa z mojego zawiadomienia o podejrzeniu sfałszowania dokumentów i tworzeniu przeciwko mnie fałszywych dowodów przez lobbystę przez pół roku krążyła po Polsce i nikt się nie chciał nią zająć” – skarży się dziennikarka rzecznikowi.
Śledztwo w sprawie płatnej protekcji trwa. Nikt nie usłyszał zarzutów.