Na papierze nie wyglądało to źle. W 2002 i 2006 roku nie mieliśmy Roberta Lewandowskiego. Nie mieliśmy tak kreatywnego rozgrywającego jak Piotr Zieliński. Nie mieliśmy takiego generała środka pola jak Grzegorz Krychowiak. A mimo to w pierwszej połowie meczu z Senegalem zagraliśmy jak z Ekwadorem w 2006 roku. Bojaźliwie. Statycznie. Zachowawczo. Bez polotu w ofensywie, który charakteryzował naszą reprezentację w eliminacjach do mundialu, za to ze wszystkimi grzechami w obronie, które w trakcie tych eliminacji popełnialiśmy.
Pomysł Senegalu na ten mecz był prosty. Cofnąć się, dać Polakom podawać sobie piłkę w środku pola, po czym agresywnie dopadać do nich 30-40 metrów od swojej bramki i wyprowadzać szybkie kontrataki. No i czyhać na błędy, których w środku pola popełnialiśmy sporo. Piłkę zdarzało się gubić Grzegorzowi Krychowiakowi (po jednej z takich strat ratował się faulem za który zobaczył żółtą kartkę i Piotrowi Zielińskiemu. Taki pomysł wystarczył, by zupełnie pozbawić siły ognia Polaków, a ci dodatkowo to ułatwiali. Kamil Grosicki czasem szarpnął skrzydłem, ale kiedy podnosił głowę, aby dośrodkować, okazywało się, że nikt nie podąża za akcją, a przy Robercie Lewandowskim stoi trzech Senegalczyków. Arkadiusz Milik był zupełnie niewidoczny. Jakub Błaszczykowski? Walczył, ale ambicja to w takim meczu za mało. Polacy grali, jakby byli zdziwieni, że Senegal nie zostawia im więcej miejsca.
Do tego doszedł problem z obroną. Boleśnie przekonaliśmy się jak wiele kosztowała nas kontuzja Kamila Glika. Zastępujący obrońcę AS Monaco Thiago Cionek był bardzo niepewny, a w dodatku pechowy – gdyby nie zablokował piłki po strzale Gueye, ta nie wpadłaby do bramki Szczęsnego i na przerwę schodziliśmy z wynikiem 0:0. Janowi Bednarkowi zabrakło z kolei doświadczenia, które nakazywałoby iść za piłką nawet jeżeli nie do końca wiedział, czy zawodnik Senegalu mógł wbiec na boisko zza linii bocznej i włączyć się do gry po niepotrzebnym zagraniu Krychowiaka do Szczęsnego. Kontry Senegalowi wychodziły w tym meczu średnio, ale nie musiały wychodzić, skoro dwa gole strzeliliśmy sobie sami.
To oczywiście nie koniec mundialu. Bramka Grzegorza Krychowiaka, rzut wolny Roberta Lewandowskiego z 20 metrów, dobra zmiana Dawida Kownackiego – to wszystko przypominało nam, że w tej drużynie jest potencjał. Ale żeby wygrać z Kolumbią nie można przespać 75 minut meczu. To mundial panowie, tu nie ma czasu na zbyt długie wyciąganie wniosków. Limit błędów w tych mistrzostwach już wyczerpaliśmy.