Największą tajemnicą pozostanie to, dlaczego wiedząc, że komisja już raz odrzuciła kandydaturę Szydło, delegacja Prawa i Sprawiedliwości zdecydowała się ją wystawić po raz drugi. I po raz drugi przegrać podczas głosowania w poniedziałek wieczorem.
Możliwości są trzy. Albo – jak sugerują niektóre media – Jarosław Kaczyński i wysłannik CDU Paul Ziemiak nie zrozumieli się podczas niedzielnych negocjacji i prezes PiS opacznie uznał, że Szydło tym razem przejdzie. Albo też PiS prowadzi jakąś zakulisową grę, której jeszcze nie znamy i w której wystawienie Beaty Szydło było jakimś kluczowym elementem. Ale jest też trzecia możliwość – PiS wystawiło Szydło celowo, licząc się z przegraną. Dzięki temu dostanie argument, by twierdzić, że Unia nie lubi Polski, że nawet po wyborach do Parlamentu Europejskiego głos naszego kraju jest marginalizowany.
Cel takiego zabiegu byłby prosty – uprzedzić potencjalne spory z przyszłą Komisją Europejską, ktokolwiek stanie na jej czele. Przy okazji PiS buduje narrację na temat Polski jako ofiary brukselskich elit, łamiących zasadę demokracji przez prześladowanie przedstawicieli partii rządzącej w Brukseli i Strasburgu. W takim scenariuszu wystawienie Szydło miało być świadectwem. Nie chodziło o skuteczność, ale o danie świadectwa, że Unia jest zła.
Jeśli prawdziwy jest scenariusz pierwszy lub trzeci – wystawia to nie najlepsze świadectwo sprawności PiS w działaniach w Unii w ogóle, a w Parlamencie Europejskim w szczególności. I problem jest znacznie szerszy niż osobista przegrana Szydło. Przed majowymi wyborami politycy PiS snuli wizję Europy, w której partie z dotychczasowego mainstreamu tracą monopol i muszą ustąpić miejsca nowym siłom, które kwestionują europejskie status quo. Jeszcze po wyborach przekonywali, że spektakularne zwycięstwo PiS zrobiło w Europie wielkie wrażenie i że partia ta ma szanse stać się siłą, która będzie miała realny wpływ na unijną politykę. PiS udało się przeprowadzić udaną rozgrywkę z zablokowaniem Fransa Timmermansa na szefa KE i przekonać Polaków, że walczy o ważną tekę w Komisji.
Ale w Parlamencie Europejskim PiS ma kłopot. Politycy tej partii zajmują stanowiska wiceszefów komisji, ale nie mają żadnego szefa, a wpływy PiS znacznie zmalały. Frakcja EKR ma jedynie 62 członków i znajduje się na przedostatnim miejscu pod względem liczebności w PE. Zwiastuje to klęskę europejskich aspiracji PiS. To zła wiadomość dla Polski.