W naszej drużynie takich indywidualności nie było. Chcąc nie chcąc oddaliśmy Holendrom piłkę, broniliśmy się przez niemal cały mecz, licząc na kontry. Czyli graliśmy tak, jak Polacy lubią najbardziej. Tyle, że gra Polaków w obronie, choć poza jednym błędem skuteczna, okazała się wszystkim, na co było nas stać.
Grzegorz Krychowiak i Mateusz Klich zbyt często piłkę tracili lub niecelnie podawali. Piotr Zieliński, poza dwoma dynamicznymi rajdami w pierwszej połowie niczego nie organizował. Krzysztof Piątek, osamotniony w ataku, zbyt rzadko dostawał więc piłkę, a kiedy już do tego doszło, przegrywał zazwyczaj z van Dijkiem.
Piątka w drugiej połowie nie było już widać. Sebastiana Szymańskiego nie widzieliśmy w żadnej akcji, natomiast nieźle zaprezentował się Kamil Jóźwiak, grający po raz drugi w kadrze, a pierwszy w wyjściowym składzie. Gol padł w sytuacji, w której piłka przeleciała za plecami Bartosza Bereszyńskiego.
Zobaczyliśmy więc wszystko to, co już o reprezentacji wiedzieliśmy. Skoro przegrała, to nie ma jej za co chwalić. Grała na swoim średnim poziomie, dzięki któremu pokonuje większość europejskich reprezentacji. Kiedy jednak trafia się przeciwnik nieco lepszy, już mamy kłopot. Bronić się łatwiej niż konstruować.
Ponieważ Liga Narodów w porównaniu z mistrzostwami Europy jest wykreowaną przez UEFA rywalizacją drugiej kategorii, nie ma się czym przejmować. Ten mecz był sparingiem dla obydwu reprezentacji. Jerzy Brzęczek już wie jak się gra bez Roberta Lewandowskiego. Dobrze, że dał szansę gry Jóźwiakowi, a w końcówce Jakubowi Moderowi. Mają talent, więc niech się przyzwyczajają.