Jerzy Haszczyński: Amerykański sen

Zachód staje przed diabelskim dylematem: kogo uznać za przywódcę Stanów Zjednoczonych. Bo zwycięstwo ogłaszają obaj rywale – oby ta wizja okazała się tylko sennym koszmarem.

Aktualizacja: 05.11.2020 21:49 Publikacja: 05.11.2020 18:43

Jerzy Haszczyński: Amerykański sen

Foto: AFP

Świat wstrzymuje oddech, bo trwa liczenie głosów w hrabstwie w stanie Georgia czy kilku punktach wyborczych w Arizonie. To nawet urokliwe, nie na całym globie jest tak, że niewielka grupa mieszkańców decyduje o tym, kto stanie na czele państwa i tysięcy urzędników, dlatego każdy wyborca jest ważny. To siła demokracji. Ale już przeczuwamy, że atrakcyjność demokracji Zachodu może być podawana w wątpliwość, ośmieszana przez polityków i ideologów z państw, gdzie żaden wyborca ważny nie jest.

Widzimy bowiem, że wynik wyborczy w najważniejszym kraju Zachodu może zostać podważony. Mam nawet taką ponurą wizję przed oczami, przeganiam ją oczywiście, przekonuję się, że jest nieprawdopodobna, uspokajająco brzmią zapewnienia ambasador USA Georgette Mosbacher w wywiadzie dla dzisiejszej „Rzeczpospolitej", że wszystko będzie dobrze i 20 stycznia w południe albo Trump, albo Biden zostanie zaprzysiężony na prezydenta. Ale wizja nadal się narzuca, podpiera słowami prezydenta, że nie pozwoli na odebranie mu zwycięstwa, mówiącego to w chwili, gdy w wielu stanach nie policzono jeszcze głosów.

To wizja diabelskiego dylematu, przed którym stanie reszta Zachodu: kogo uznać za przywódcę Stanów Zjednoczonych. Bo zwycięstwo ogłoszą obaj rywale. Będzie jak z Wenezuelą – uznajemy albo Maduro, albo Guaidó. Jesteśmy z jednym albo z drugim. I skłócimy się między sobą, dzieląc Zachód na dwie wrogie części.

Nie ma co ukrywać, że obawy są związane z tym, jak zachowa się Donald Trump, gdy z decydującego o większości głosów elektorskich stanu usłyszymy, że on przegrał. A ogłosi, że wygrał, ale jego i jego sympatyków okradziono, oszukano, ograno.

W razie ogłoszenia, że Joe Biden zebrał potrzebne 270 głosów elektorskich, przyszłość wspólnoty zachodniej zależałaby nie tylko od Trumpa. Sporo także od tego, co powiedziałby Biden, jak ostatecznie potraktowałby odwołanie się do sądu. Ważna byłaby postawa przywódców innych państw zachodnich, czy zachowaliby spokój, czy też, kierując się emocjami i swoimi amerykańskimi marzeniami, pośpieszyliby z gratulacjami i ostrzeżeniami.

Ta ponura wizja powinna przejść do kroniki majaczeń publicystów. Wciąż najbardziej prawdopodobny wydaje się wariant, że przegrany wypowie słowa: gratuluję rywalowi, niech Bóg błogosławi Amerykę. Im szybciej się to stanie, tym lepiej. Dla całego Zachodu.

Świat wstrzymuje oddech, bo trwa liczenie głosów w hrabstwie w stanie Georgia czy kilku punktach wyborczych w Arizonie. To nawet urokliwe, nie na całym globie jest tak, że niewielka grupa mieszkańców decyduje o tym, kto stanie na czele państwa i tysięcy urzędników, dlatego każdy wyborca jest ważny. To siła demokracji. Ale już przeczuwamy, że atrakcyjność demokracji Zachodu może być podawana w wątpliwość, ośmieszana przez polityków i ideologów z państw, gdzie żaden wyborca ważny nie jest.

Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego