Miałem pomysł na felieton kilka dni temu, ale szlag go trafił. Czemu? Jakbym mógł napisać, tobym się nawet nie zastanawiał, a tak się zastanawiam.
Człowiek się nie urodził wynalazcą Facebooka, żeby go teraz, w obliczu gwałtownych ruchów na rynku mediów, było stać na takie fanaberie, jak własne zdanie. Złe fanaberie – dodajmy, a kysz, skuś baba na dziada... Jak by to państwu rozjaśnić, żeby załapali tylko niektórzy. Dobra, ściszam głos, bo nie chcę krzyczeć.
Dajmy na to, że mam pod blokiem warzywniak, który miał zawsze dwóch właścicieli: jednym była dozorczyni, któraś kolejna, bo u nas się dozorczynię wybiera co cztery lata, drugim – prywaciarz. Niejednej dozorczyni się marzyło, żeby wspólnika ku sobie przyciągnąć mentalnie i cieleśnie, a potem mieć sklepik tylko dla siebie. Nigdy się do końca nie udało. Idę ostatnio po rzepę na sałatkę i co mówi sąsiad? Że obecna dozorczyni, fest baba, choć ludzie gadają, że dupowata trochę, znalazła jakieś kruczki i przejmie warzywniak na wyłączność. Jak startowała na cieciówkę, obiecywała prywaciarzy wspierać, ale teraz mogą jej nagwizdać. Nie taka znowu dupowata, co?
Temat zaś, który mi przepadł, był taki. Prezydent Bronisław Komorowski wziął się za wychowanie młodzieży i po raz drugi opowiedział publicznie dykteryjkę, iż pytają go cudzoziemcy, dlaczego Polacy całują kobiety w rękę, a on im na to: "Bo od czegoś trzeba zacząć". Nie wiem, czy ten żart jest pocałunkiem złożonym przez głowę państwa na rękach wszystkich Polek i czego to może być zaczyn. Wiem natomiast, że wcześniej pasował mi do antologii humoru koszarowego, a dziś, po głębszej analizie, stał się w moim odczuciu świadectwem serdecznej troski prezydenta RP o dobre imię polskich kobiet oraz, rzecz jasna, patriotów... to znaczy parytetów.
I nie ma nic do rzeczy, że dawno temu, gdy premier Miller szowinistycznie żartował, że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, nie jak zaczyna, śmialiśmy z niego do rozpuku. Wtedy mieliśmy inną dozorczynię. Też była fest, ale buraki trzymała na zapleczu.