W polskim, mocno dziurawym ?i niekonsekwentnym, systemie nadzoru nad finansami polityków i ich partii rejestr korzyści prowadzony przez Państwową Komisję Wyborczą jest najbardziej folklorystycznym elementem.
Jeśli oświadczenia majątkowe mają sens – bo zmuszają polityka do przejrzystości i za kłamstwa przewidują zarzuty karne ?– to już rejestr korzyści pozostaje głównie spisem perkalików, które najważniejsi ludzie w państwie dostają podczas wizyt krajowych ?i zagranicznych.
O ile było słychać o kłopotach z CBA kilku polityków posądzanych o machlojki w oświadczeniach majątkowych (by wspomnieć Janusza Palikota czy Adama Hofmana), o tyle za braki ?w rejestrze korzyści nigdy nikt nie odpowiadał. ?O ile byli tacy politycy, którym groziła utrata stanowiska za spóźnione złożenie oświadczenia majątkowego (najgłośniejszy przypadek to prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz), o tyle nikomu włos z głowy nie spadł za lekceważenie terminów wypełniania rejestru korzyści.
W dodatku w przypadku posłów – takich jak Ewa Kopacz i większość członków rządu – rejestr w PKW dubluje się z sejmowym spisem korzyści. Można jednak nie uzupełniać ani jednego, ani drugiego, a taka nonszalancja pozostanie bezkarna, bo przepisy dotyczące rejestrów korzyści nie przewidują żadnych kar.
A zatem połowa ministrów obecnego rządu może spać spokojnie, choć jak ujawnia „Rzeczpospolita", nie wypełnili swych zgłoszeń na czas i przyspieszenia dostali dopiero gdy się tym zainteresowaliśmy.