Liderom PiS chodziło przede wszystkim o to, by przekonać własny aktyw i wyborców, że była to klapa. Według Jarosława Kaczyńskiego na marsz przyszło tylko kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w dodatku strasznie przeklinali, a towarzyszyli im, jak się wyraził Joachim Brudziński, „patocelebryci”, którzy w dodatku potem coś śpiewali. Zapewne fałszując.
„Po drinku, na koniec średnio udanego dnia, to pewnie się i ludzie w oczach mnożą” – napisał w mediach społecznościowych rzecznik Rafał Bochenek, komentując doniesienia o tym, że w kulminacyjnym momencie na ulicach Warszawy było nawet milion osób. Przekazowi władzy wtórowała dzielnie telewizja narodowa, tytułując relację w „Wiadomościach” „Klapa i agresja”. Ale ponieważ część osób mogła jednak zapoznać się z obrazkami przeczącymi tym tezom albo usłyszeć od rodziny inne opinie, minister Jacek Sasin od razu w poniedziałek rano zastrzegł, że podczas niedzielnej konwencji „PiS nie ścigał się na frekwencję”, a w ogóle to „nie można porównywać jabłek ze śliwkami”, bo to były zupełnie różne wydarzenia. Zwłaszcza – można dodać za klasykiem polskiego kina – że wcale nie padało.