Przed przyjazdem do Polski Franka-Waltera Steinmeiera rzecznik niemieckiego MSZ oświadczył, że Trójkąt Weimarski będzie „centralnym forum wymiany poglądów" między Berlinem, Paryżem i Warszawą. A we wtorek sam minister zapewniał, że lipcowy szczyt NATO w naszym kraju zakończy się „pomyślnie", i tryskał anegdotami, jak o Ottonie III, który ponad 1000 lat temu na bosaka przemierzył ostatnie metry do grobu Świętego Wojciecha. – My dziś także musimy chodzić na bosaka, aby nie nadepnąć sobie wzajemnie na odcisk – mówił pół żartem, pół serio Steinmeier.
Bo też komplementy wcale nie świadczą o tym, że Polska i Niemcy znów są partnerami w rozwiązywaniu najważniejszych problemów Europy. Raczej w Berlinie doszli do wniosku, że rządy PiS będą trwały długo, ich jawna krytyka ze strony Niemiec tylko zaogni sytuację i zmusi Angelę Merkel do rozwiązania kolejnego wielkiego kryzysu w Europie, których i tak już ma co niemiara. Lepiej robić dobrą minę do złej gry i nie prowokować sąsiada zza Odry.
Za tym parawanem kryje się jednak zasadnicze obniżenie rangi polsko-niemieckich relacji. Całkiem niedawno ten tandem ściśle współdziałał w rozwiązywaniu fundamentalnych problemów w Unii. Dobrze wówczas pamiętaliśmy, że to dzięki Niemcom znaleźliśmy się we Wspólnocie. Polska konsekwentnie wspierała strategię Berlina w uratowaniu strefy euro, nie ponosząc żadnych kosztów.
To dzięki poparciu Niemiec wszedł w życie polski pomysł Partnerstwa Wschodniego, a później za sprawą Merkel Unia nałożyła sankcje na Rosję, na czym tak zależało Polsce. My się odwdzięczyliśmy, m.in. wspierając Berlin w sporze z Paryżem i Londynem o to, czy należy interweniować w Libii.
Dziś oba kraje nie współdziałają w żadnej kluczowej dla zjednoczonej Europy sprawie: kryzysie uchodźców, powstrzymaniu Wielkiej Brytanii przed wyjściem z Unii, strategii wobec Rosji. To w istotnym stopniu za sprawą Niemiec nie będzie stałych baz NATO w naszym kraju, na czym tak zależało Andrzejowi Dudzie. Niemcy wstrzymują się nawet z komentowaniem kryzysu konstytucyjnego w Polsce.