Ten spektakl musi się jednak trochę różnić od poprzednich. Bo choć wszyscy lubią dobre zakończenia, powinni z wypiekami na twarzy oglądać całą sztukę, smakować grę. Czekać na wszystkie nowe kwestie głównego aktora, mistrza rangi światowej. Przede wszystkim te o przyszłej wielkiej Rosji.
Są tacy, którzy twierdzą, że mistrz jest już wypalony, i najchętniej by wyszedł z teatru przed zakończeniem. Inni zapewniają, że gdyby wpuścić na scenę jakiegoś młodego zdolnego i zapatrzonego w teatr zachodni, to przyćmiłby on starego mistrza.
Jednak Władimirowi Putinowi nic nie grozi. Na pewno nie młody zdolny, gdyby jakimś cudem dopuszczono go do gry. Nie zaszkodzi mu też pogarszająca się sytuacja gospodarcza, co jest skutkiem sankcji nałożonych na Rosję za agresję na Ukrainę, oraz ceny ropy naftowej, dwa razy niższej niż w 2012 r., gdy wracał na urząd prezydenta. Nie zmiecie go ze sceny żadna rewolucja.
W rolach drugorzędnych wystąpią starzy aktorzy, zawsze bez szans, a najczęściej też bez aspiracji, zadowoleni, że mogą być obok mistrza i dla uatrakcyjnienia spektaklu odebrać mu kilka czy nawet kilkanaście procent głosów. Wszyscy to wiemy, choć nikt nie ma żadnych źródeł na Kremlu. Wiemy to z doświadczenia, znamy i cenimy rosyjski teatr.
Rosja do roku 2024 będzie Rosją Putina, a co dalej – naprawdę nie wiadomo. Można się jeszcze zastanowić, co by było, gdyby poprzednie wystawienia wyborczych sztuk zakończyły się inaczej. Gdyby wygrał nie Władimir Putin, lecz ten z drugim wynikiem. Otóż za każdym razem byłby to kandydat Partii Komunistycznej. W 2000 i 2012 r. Giennadij Ziuganow, a w 2004 r. Nikołaj Charitonow. Może to mówi o Rosji nawet więcej niż zwycięstwa Władimira Putina, zawsze w pierwszej turze.