Z raportu wynika, że robi się w niej niewiele, po bałaganiarsku i za dużo wydaje na siebie. Sama lista opóźnień w kontrolowanych inwestycjach już takiego wrażenia nie robi, choć zapewne będzie krótkotrwałą sensacją, bo u nas zapowiedzi niepowodzeń, zwłaszcza dotyczących Euro 2012, dobrze się sprzedają.

Ale powodów do paniki nie widać. Wprawdzie blisko jedna trzecia sprawdzanych przez NIK projektów zostanie skończona dopiero po Euro, ale skoro nikt z UEFA nie grzmi, że nam mistrzostwa zabiorą, to znaczy, że akurat te inwestycje niezbędne dla mistrzostw nie były. Inne opóźnienia, podsumowuje NIK, da się nadrobić pod warunkiem przestrzegania harmonogramów.

Nie jest to powód do dumy, ale też jeszcze się taki gospodarz wielkich sportowych imprez nie znalazł, który by ze wszystkim zdążył na czas. Pamiętam z mundialu w Niemczech w 2006 r. autostrady zwężone do jednego pasa z powodu remontu i spóźniające się pociągi, z Euro w Austrii i Szwajcarii przebudowywaną autostradę w Alpach, przez którą powrót z meczu wydłużył się o pół dnia.

Podczas mistrzostw w RPA rozkopane były dwie z trzech dróg, którymi mogliśmy dojechać do Port Elizabeth, ważnego miasta mistrzostw, a półfinałowy najazd kibiców na Durban wywołał taki chaos na miejscowym lotnisku, że wielu chętnych nie dotarło na mecz. I jakoś specjalnie to ocenom tych turniejów nie zaszkodziło. Kibice dostali tyle atrakcji, że nie narzekali, FIFA i UEFA zarobiły, wszyscy zadowoleni.

Nasz strach przed kompromitacją ma wielkie oczy. Planując inwestycje z takim rozmachem, umawialiśmy się na zmianę cywilizacyjną, a nie tylko na popisanie się przed światem podczas paru tygodni mistrzostw. Nie będzie w Warszawie drugiej linii metra na Euro 2012? Trudno. Ale Warszawa po Euro będzie i druga nitka metra się jej przyda, nawet jak kibice odjadą. A akurat dla nich ważniejsze będzie za dwa lata, czy przed i po meczu można dobrze zjeść, ile kosztuje piwo i czy ktoś im to potrafi powiedzieć w innym języku niż polski. Jan Himilsbach mówił kiedyś w słynnej anegdocie, że u nas drogi budują, tylko iść nie ma dokąd. Polsce AD 2012 to raczej nie grozi.